Słowo "budowa", wśród gimnazjalno-ponadgimnazjalnej młodzieży z Bisztynka, ma znaczenie inne niż powszechne. Nie oznacza tylko trwającej inwestycji, ale też taką, której nikt nie dokończy a rozpoczęła się w latach 80-tych XX wieku, czyli - dla nich - w starożytności. "Budowa", to dla kilku pokoleń bisztyniaków teren przy zbiegu ulic Grodzkiej i Owczej a samo słowo jest nazwą własną tego miejsca. Nigdy nie skończona budowa imponującego ośrodka zdrowia. Obecnie ruiny, niezwykle aktywnie i twórczo wykorzystywane przez młodych.
Gdy 27 kwietnia 2014 r. otrzymałem zestaw zdjęć z "budowy", czyli nigdy nie ukończonej inwestycji przy zbiegu ulic Grodzkiej i Owczej w Bisztynku nie byłem specjalnie zdziwiony tym co przedstawiały. Znam te ruiny, bo w przeszłości ganiałem się tam z ówczesną młodzieżą, jeszcze jako mundurwy. Gonitwy były nieskuteczne, bo biegam słabo a przewagę w znajomości zakamarków "budowy" miała zawsze ta młodzież od lat zwiedzająca je, malująca tam hasła mniej i bardziej poważne, wykonująca czynności mniej i bardziej przyjemne, nałogowo i okazjonalnie.
Gdyby nie to, że mieszkanka pobliża dopisała, iż gromadząca się tam młodzież i dzieci, urządza zapijane alkoholem imprezy, pojawiają się tam także inne używki oraz okazjonalnie używa się tam intymnych okolic ciał obojga płci i to nie tylko w celu wydalenia moczu, to bym się w ogóle tą budową nie zainteresował. - Okazało się, że tradycja organizowania popijaw "na budowie" przetrwała do czasów teraźniejszych - skonstatowałem. Tyle, że gonitwy urządzają sobie teraz inni mundurowi. Z identycznym, czyli marnym skutkiem. No i nie znajdują (jak ja) strzykawek, bo dawno z mody wyszły na rzecz ekologicznych, naturalnych ziół.
Zestaw zdjęć pokazywał stan "budowy" ze szczególnym uwzględnieniem stosów śmieci, wśród których butelki całe i potłuczone są głównym elementem. Znaleźć można też lateksowe, antykoncepcyjne wyroby przemysłu gumowego z zawartością, czyli po użyciu, resztki mebli, czyli spontanicznego wyposażenia wnętrz, magazynek potłuczonych szyb okiennych, których na pewno młodzież nie przytargała, bo nie słyszałem o chęci oszklenia otworów okiennych tych ruin, w czynie społecznym.
Mieszkańcy okolic mają już czasem serdecznie dość okrzyków, śpiewów, wrzasków i ekstatycznych uniesień towarzyszących imprezkom w wykonaniu pokolenia gimnazjalnego i ponadgimnazjalnego. Telefonują czasem po policję, która przyjeżdża, młodzież zwiewa (bo doskonale zna teren i 20 miejsc ewakuacyjnych z budowy) i spokój trwa do najbliższego weekendu. Czyli: nic nowego!
Pojechałem tam, wykonałem zestaw zdjęć własnych, usiadłem przy klawiaturze i napisałem e-maila do Urzędu Miejskiego z prostym pytaniem: "co macie zamiar zrobić z "budową?". Mail zawierał też stwierdzenie, że mieszkańcy się skarżą, obawy mają i że to miejsce niebezpieczne, zwłaszcza po pijanemu, kiedy to ma się kłopot z utrzymaniem równowagi oraz oceną wysokości, odległości i paru innych znanych z fizyki wielkości. Ponieważ znam historię tej inwestycji (jako tako) poprosiłem też o udostępnienie archiwalnego rysunku elewacji budynku jaki tam miał powstać.
Z końca lat 80-tych XX wieku pamiętam ów rysunek, eksponowany wtedy w witrynach pawilonu handlowego GS przy pl. Chopina. O tym, że dokumentacja techniczna zachowała się w archiwach urzędu wiedziałem, bo były - jeszcze kilka lat temu - pomysły jak tę budowę wykorzystać. Niestety spełzły na niczym.
Gdy przez około 2 tygodnie urząd milczał i nie odpowiadał, poszedłem tam i wyjaśniłem, iż mam zamiar napisać, że to spadek po komunie, że nie chcę obwiniać obecnie nam panujących za to, że budowa nigdy się nie skończyła.
Trudno zresztą ich obwiniać skoro sam również pomysłu nie mam, na wykorzystanie ruin. Mam za to pomysły jak je zabezpieczyć przed niebezpieczeństwem i jak zabezpieczyć urzędników przed grożącą im odpowiedzialnością cywilną za brak jakichkolwiek zabezpieczeń, ogrodzenia terenu, ustawienia tablic otrzegających przed niebezpieczeństwem i paru podobnych rzeczy. Pani sekretarz wiedziała o czym z nią rozmawiam, bo znała treść wspominanego e-maila. Wydruk miała przed sobą i pytała po co mi ten rysunek projektu? Dostała też na biurko (w trakcie rozmowy) teczkę będącą interesującym mnie fragmentem dawnej dokumentacji technicznej, ale mi jej nie udostępniła, bo "to burmistrz musi podjąć decyzję".
Burmistrz decyzji nie podejmował a przynajmniej nie taką, która odpowiadałaby na moje pytanie. Nie otrzymałem odpowiedzi i sądząc, że list mój zaginął wśród tysięcy innych próśb dziennikarskich i obywatelskich, już 2 czerwca 2014 r. prośbę ponowiłem przypominając adresatowi o mało ważnym akcie prawnym, powszechnie obowiązującym, czyli ustawie "Prawo prasowe". Na ustawę o dostępie do danych publicznych się nie powołałem, bo zastosowanie takich "gróźb" użycia prawa uznałem, w ówczesnej sytuacji burmistrza, za niehumanitarne.
Kolejny e-mail pozostał również bez odpowiedzi. Widocznie urząd zajęty był realizowaniem poważnych zadań właściwych dla samorządu a nie miał czasu na udzielanie odpowiedzi pismakowi "szukającemu sensacji". Można to zrozumieć i pretensji nie mam.
Wobec braku odpowiedzi nie napiszę o staraniach burmistrza (obecnego) aby "budowę" zagospodarować choćby poprzez jej sprzedaż, bo chętni byli, ale się wycofywali. Nie napiszę o tym, że winien sytuacji jest społeczny komitet budowy zawiązany w celu budowy w latach 80-tych, że winna sytuacji jest zmiana systemu politycznego w kraju i nagły brak finansowania oraz brak pomysłów na wykorzystanie tej budowy, ze strony władz samorządowych poprzednich. Zapominalskim nie przypomnę, że były władze inne niż obecne, choć trudno w to uwierzyć :-)
Nie pokażę czytelnikom tego, jak ośrodek zdrowia miał wyglądać i nie dodam, że plan ten był prawdopodobnie nierealny od początku a pomysł "przestrzelony". Nie napiszę, że trudno teraz wydawać ciężko zdobywane, samorządowe pieniądze na zasypanie ruin lub ich zburzenie i utylizację, bo to "od cholery" pieniędzy by kosztowało.
Napiszę za to, że Urząd Miejski w Bisztynku nie potrafił sklecić jednego zdania odpowiedzi. Choćby takiego, żebym się "odpierwiastkował" bo np. projekt i rysunek są chronione prawami autorskimi lub pokrewnymi i nie można ich udostępniać. Sam już potrafiłem wymyśleć 10 równie trudnych do podważenia, wymijających powodów braku wiążącej i zdecydowanej odpowiedzi. Napiszę też o tym, że do wczoraj nie pojawiły się tam tablice ostrzegawcze, żadne ogrodzenia, parkany, zasieki i drut kolczasty ani instalacja pod prądem czy choćby wymalowany na murze napis "UWAGA!!! NIEBEZPIECZEŃSTWO!!!". Jest za to napis "BROWAR" oraz "BYK + EWELINA", który jako wykonany dawno temu pownien zostać wpisany do rejestru zabytków, bo stanowi już wartość samą w sobie.
Do tej pory, poza jednym przypadkiem zgwałcenia (lata 90-te) oraz skręceniem wielu kończyn (w tym moich osobistych, w czasie pogoni za użytkownikami strzykawek), chyba nic więcej się tam nie stało. Do tej pory... ale są teraz wakacje, co nieśmiało przypominam. Do miasteczka najechało się trochę dzieciaków z odległych zakątków Polski i Europy, które topografii ruin nie znają tak doskonale jak "miejscowe". A te "przyjezdne" z równą ochotą korzystają z licznych atrakcji oferowanych im przez "budowę".
Toż to idealna "baza", miejsce do zabawy w chowanego lub doktora, ćwiczenia pokonywania przeszkód miejskich, trzeźwienia przed powrotem pod czujne oko rodziców, czy eksperymetów z substancjami zmieniającymi nastrój, bo przewiewne jest, zacienione, chłodne.
Do tej pory nic się nie stało, ale stanie się z pewnością. Jak myślicie, kto odpowiada (majątkowo, czyli cywilnie) za uszczerbki na zdrowiu powstałe na terenie, którego jest właścicielem i nie zadbał nawet o oznakowanie niebezpiecznego terenu? To oznakowanie na pewno nie spowoduje nagłego spadku zainteresowania mlodzieży "budową" i jej niewątpliwymi atrakcjami. Może jednak spowodować, że za powstałe szkody odpowiadać nie będzie podatnik, czyli my wszyscy, którzy tę gminę tworzymy. Do pytania wrócę, litościwie pozostawiając w spokoju obecne władze. Zapytam, za czas jakiś, władze nowe. Niech nie mają za łatwo :-) Andrzej Grabowski - 11.07.2014 r.
|