Aktualności >>> Zagrajcie w cymbergaja >>>

 .: Cymbergaj grzebieniowy

ZAMIAST PATRZEĆ W MONITOR, WEŹ... GRZEBIEŃ

Cymbergaj grzebieniowy to około 100-letnia, polska gra zręcznościowa. Wspominana często w książkach Edmunda Niziurskiego i Adama Bahdaja. Prosta, lecz emocjonująca jak mecz piłki nożnej. Popularna w latach od 60-tych do 80-tych XX wieku. I dlatego o niej piszę.

Najpierw kilka wspomnień. W czasach kiedy nie było gier komputerowych, bo komputery zajmowały zwykle całe piętra budynków, dzieciaki i młodzież zajmowała się - w wolnym czasie - głównie zabawami podwórkowymi. Graliśmy zatem w piłkę nożną, badmintona, urządzaliśmy "Wyścig Pokoju" na rowerach tzw. składakach. Dziewczyny grały "w gumę", chłopcy w kilka odmian gry "w noża", w klipę (odmiana palanta) oraz w opisywanego cymbergaja.

Ten ostatni, był o tyle "cenny", iż można w niego grać wszędzie i w każdym czasie. Podczas przerw w szkole, wtedy gdy leje deszcz i uprawianie innych sportów ekstremalnych, takich jak jazda rowerem bez trzymanki z góry, była chwilowo niemożliwa.

Mnie cymbergaja nauczył mój tato. Już w drugiej gierce zwyciężyłem. Wczoraj nauczyłem grać mego syna Artura. Zwyciężył w drugiej gierce 10:6 (Przynajmniej przez czas gry nie grał na komputerze w "Metka").

Zasady gry są przeniesione z piłki nożnej. Szczegóły można ustalać między zawodnikami. Gra polega na przesuwaniu większej monety (zawodnika)(np. 2 złote) grzebieniem w taki sposób by uderzył on w piłkę (moneta np. 10 groszowa), a ta z kolei wpadła do bramki. Każdy z graczy ma do dyspozycji dwa ruchy. Jeśli jednak nie trafi w piłkę traci drugi ruch. Faulem jest uderzenie w zawodnika przeciwnika o ile wcześniej nie uderzyłeś w piłkę. Taki faul w polu karnym to oczywiście rzut karny. W grze są rzuty z autu (nie wolno jednak strzelać bezpośrednio na bramkę; jeśli dysponujesz "boiskiem" bez zapasu poza linią boczną, aut wrzuca się układając piłkę na dłoni, po czym należy uderzyć dłonią w dłoń, tak aby piłka "wskoczyła" na boisko), rzuty rożne, wybicia spod bramki itd... Grę rozpoczynamy od losowania stron i piłki. Rzutem monetą. "Piłkę" ustawiamy na środku, "zawodników" na kole. Grać można do określonej liczny bramek, na czas, albo do dzwonka na lekcję. Można też grać większą ilością zawodników, ale na początek proponuję treningi jednym.

Zwariowany pomysł przywrócenia poularności tej grze przyszedł mi do głowy po rozmowach z rodzicami nie mągącymi dostać się do klawiatury komputerów okupowanych przez ich pociechy. Jest to zatem "czysty interes" osób z mego pokolenia, które przecież - jako jedyne "nie odejdzie w cień" - jak gra i trąbi zespół Kombii. Piszę o tym także z powodów sentymantalnych, które ktoś bardzo dobrze wyartykułował w tekście pt. "Jak się nam udało przeżyć", publikowanym niżej, pod zdjęciami.

Już za parę dni pojawimy się z boiskiem do cymbergaja w bisztyneckiej podstawówce. Mam nadzieję, że tatusiowie wubudują kilka stadionów do tej gry, a potem rozegramy mistrzostwa... (Byle wcześniej niż do 2012 roku :)

O rozgrywanych we Wrocławiu turniejach cymbergaja (tak naprawdę, są to - Mistrzostwa Świata w Cymbergaju) oraz o zasadach gry możecie przeczytać na stronie www.Cymbergaj.pl >>>



Urodzonym póżniej niż w latach 70-tych - polecamy !!!
JAK SIĘ NAM UDAŁO PRZEŻYĆ ?!?


Samochody nie miały pasów bezpieczeństwa, ani zagłówków. No i nie było żadnych poduszek powietrznych!!! Na tylnym siedzeniu było wesoło, a nie niebezpiecznie :)

Łóżeczko, zabawki i wszystko dookoła było kolorowe i z pewnością polakierowane jakimiś ołowiowymi substancjami lub innym śmiertelnie niebezpiecznym badziewiem... ale, czy ktoś tym się przejmował?

Wcinaliśmy słodycze i pączki, piliśmy oranżadę z prawdziwym cukrem i nikt z nas nie miał problemów z nadwagą, bo ciągle byliśmy na dworze i byliśmy aktywni. Wodę piło się z węża ogrodowego lub innych źródeł... a nie ze sterylnych butelek PET.

Piliśmy oranżadę z jednej butelki i nikt z tego powodu nie umarł. Można było jeździć rowerem bez kasku! Rower bez hamulców nie był przeszkodą w ustanowieniu nowego rekordu prędkości na największej górce.

Szkoła trwała tylko do południa, a obiad jadło się w domu. Niektórzy nie byli dobrzy w szkole i czasem musieli powtarzać rok. Nikogo nie wysyłano do psychologa. Nikt nie miał ADHD, ani nie miał dysleksji i dysgrafii. Po prostu powtarzał rok i to była dla niego szansa.

Nie mieliśmy: komputerów, playstation, nintendo, x-boxa, gier wideo, 99 kanałów TV, DVD i Dolby Surround, komórek, lecz... PRZYJACIÓŁ.

Można było wpadać do kolegów pieszo i na rowerze. Zapukać i zabrać ich na podwórko lub bawić się u nich nie zastanawiając się czy to wypada. Można się było bawić do upadłego pod warunkiem powrotu do domu przed nocą. Nie było komórek więc nikt nie wiedział gdzie jesteśmy i co robimy. NIEPRAWDOPODOBNE w tym okrutnym zewnętrznym świecie?

Jak to możliwe?
Graliśmy w piłkę na jedną bramkę. W noża (!), cymbergaja i palanta. Strzelaliśmy za pomoca karbidu i główek od zapałek. W metalowych miednicach, albo drewnianych beczkach zjeżdżaliśmy z górki po śniegu. Łyżwy przykręcaliśmy do zwykłych butów, a drewniane narty ze skórzanymi paskami zamiast wiązań były prawdziwym luksusem. Świat obserwowaliśmy z najwyższych drzew i schodziliśmy do wszelkich piwnic, bunkrów i ruib w poszukiwaniu skarbów.

Mieliśmy poobcierane kolana, podarte ubrania, powybijane zęby... Jednak NIGDY, NIGDY nikt z tego powodu nikogo nie podawał do sądu.

Nikt nie miał alergii na kurz, trawę, pyłki, ani krowie mleko. Nie baliśmy się deszczu, śniegu, ani mrozu. Mieliśmy wolność i wolny czas. Klęski, sukcesy i zadania. I uczyliśmy się dawać sobie samemu radę.

JAK UDAŁO NAM SIĘ PRZEŻYĆ ? I czy byliśmy mniej szczęśliwi niż dziś ?!?



Andrzej Grabowski - 14.12.2008 r.

Copyright: www.bisztynek.strona.pl 2008