Aktualności >>> Turyści nie mają tam wstępu. Nam się udało >>>

 .: Po drabinach na wieżę kościoła

Tajemnice gotyckiej wieży
kościoła w Bisztynku

Turyści nie mają tu dostępu. Wejście na wieżę kościoła w Bisztynku wiąże się bowiem z niebezpieczeństwem. Nam udało się namówić proboszcza, aby nas jednak tam wpuścił. Zrobiliśmy to na własną odpowiedzialność i nie żałujemy. Widoki z góry są przepiękne a po drodze dokonaliśmy kilku odkryć.

Gdzie ten gotyk?

Kościół św. Macieja Apostoła w Bisztynku to budowla tak charakterystyczna, że nie można jej pomylić z żadną inną. To najwyższy budynek w miasteczku. Zbudowany w XIV wieku, konsekrowany w 1400 roku, czyli w czasach, gdy w architekturze panował gotyk. Dlaczego więc kościół gotycki nie jest? Odpowiedź jest prosta: był kilka razy przebudowywany po pożarach i zniszczeniach przeróżnych wojen. Ostatnia przebudowa i rozbudowa do obecnych rozmiarów miała miejsce w latach 1775-1781. Ponownie konsekrował go biskup Karol Hohenzollern w asyście biskupa Ignacego Krasickiego, który podobno miał wówczas chory kciuk. >>>

Rozmiary kościoła są imponujące. Wewnątrz są miejsca siedzące dla 1200 wiernych. To największy niekatedralny zabytkowy kościół na Warmii. Rozbudowano go bardziej na potrzeby tysięcy pielgrzymów, odwiedzających kiedyś to sanktuarium Krwi Chrystusa, niż na potrzeby samych parafian. Mimo zmian kościół zachował gotycką wieżę. Jej wysokość odpowiada 10-piętrowemu wieżowcowi. Gdy patrzy się na budowlę z zewnątrz, ten gotyk wieży nie jest wcale oczywisty. Wieża przykryta jest barokowym, pokrytym miedzią hełmem z latarnią. Od frontu przykrywa ją barokowa elewacja. Jedynie od północy i południa można zauważyć ostrołukowe okna i blendy. Żeby zobaczyć więcej trzeba wejść do wewnątrz. Łatwe to nie jest.

Udało nam się namówić proboszcza parafii, ks. kan. Janusza Rybczyńskiego, aby pozwolił na wejście do wieży i na latarnię. Ksiądz rzadko się na to zgadza. Najczęściej wchodzą tam ci, którzy muszą naprawić coś na wieży lub dachu świątyni. Towarzyszy nam kościelny pan Andrzej Aleksandrowicz dbający o to, aby wszystkie wejścia na wieżę były pozamykane. Chodzi o to, aby nikomu do głowy nie przyszło samowolnie tam wchodzić. To niebezpieczne.

Wandale, dzwonnicy i ministranci

Wchodzimy na chór i wchodzimy za prospekt organowy. Tu są pierwsze drzwi na wieżę. Za nimi kilka schodów i duże pomieszczenie z 3-metrowym witrażowym oknem. Kiedyś służyło dzwonnikom. Mury pomieszczenia nie są otynkowane, a wejście doń to jedno z dawnych ostrołukowych okien wieży. Dziś jest częściowo zamurowane. Kiedyś dach kościoła był znacznie niżej i okno, może nawet z witrażem, spełniało swoją rolę.

Gotyckie cegły do wysokości ok. 2 metrów pokryte są wyrytymi w nich napisami. Niektóre z monogramów i napisów w stylu „tu byłem” są datowane. Najstarszy jaki zauważyliśmy pochodzi z 1825 r. Najwięcej pochodzi z XX wieku. Setki napisów pokrywają też drzwi prowadzące z pomieszczenia dalej. Są niemiecko- i polskojęzyczne. Te ślady pozostawili dawni ministranci, dzwonnicy, organiści. To taki wandalizm, który nabrał wartości historycznej.

Odkrywamy zabytkową tablicę

W pomieszczeniu leżą ozdoby prospektu organowego, podstawy pod figury i prostokątny kawał blachy. Po odwróceniu okazuje się, że to tablica z wykaligrafowanymi po niemiecku informacjami o tym, jak otrzymać odpust zupełny. Blacha leżała tu od lat, ale ani kościelny, ani proboszcz nie wiedzieli o tych napisach. Mamy więc za sobą pierwsze historyczne odkrycie. Nie ma czasu na odczytanie i tłumaczenie częściowo zatartego tekstu. Zrobimy to później. Przez popisane ołówkiem kopiowym drzwiczki wchodzimy dalej. Zaraz za nimi mamy gotyk w pełnej krasie. Przejście jest wąskie i niskie. Schody początkowo wiodą prosto, by za chwilę skręcić w lewo w spiralę. Trzeba uważać na głowę. Dochodzimy do wysokości sklepień naw kościoła.

Kana z dawnej mleczarni w Korszach

Można wejść na strop przez przejście dość niedbale wybite w gotyckim murze wieży. To kolejny dowód na to, że dach kościoła był kiedyś znacznie niższy. Przejście wybito, aby wejście na strop było w ogóle możliwe. Na olbrzymim strychu znajdujemy przedwojenną... kanę do mleka. Z napisów wynika, że pochodzi z mleczarni w Korszach. Można tu podziwiać kunszt dawnych cieśli. Skomplikowana konstrukcja dachu wykonana jest z belek o grubości kilkunastu centymetrów. Belki stropu mają już grubość kilkudziesięciu centymetrów. W wieży czeka nas wspinaczka po drewnianych schodach. Trzeszczą niemiłosiernie i nie sprawiają wrażenia solidnych. Trzeba bardzo uważać. Do pokonania jest sześć odcinków takich schodów. Między nimi są drewniane podesty i podłogi, ale brakuje w nich wielu desek. Jeden nierozważny krok i można polecieć w dół kilka metrów. Do tego ciemności, rozświetlane tylko latarkami. W ich świetle widać kolejne gotyckie okienka zbudowane w kamienno-ceglanym murze. Dziś zasłania je dach i nie mogą rozświetlić wnętrza.

Serce milczącego dzwonu

Po pokonaniu schodów dochodzimy do wysokości wspomnianych na początku ostrołukowych okien widocznych z zewnątrz. Wiszą tu trzy dzwony. Mały, tzw sygnaturka i dwa znacznie większe z odlaną w nich datą 1966. To dzwony milenijne. Jeden nazwany został świętym Józefem. Na drugim odlano napis: „Moje imię Maria”. Nie są używane, bo wysiadła instalacja elektryczna. Wykonanie nowej to koszt 10 tys. złotych. Aby je usłyszeć, trzeba wrócić do starej metody dzwonników. Uderzamy sercem jednego z nich, aby usłyszeć dźwięk. Jest dostojny i piękny. W pomieszczeniu zauważamy leżące na podłodze, okute żelazem drewniane belki. To mocowania dzwonów wcześniejszych. Nie wiadomo, co cię z nimi stało. Podejrzenia o ich usunięcie pada to na czerwonoarmistów, to na... proboszcza z lat 60-tych.

Z wieży widać Reszel

Do pokonania mamy jeszcze dwie drewniane drabiny wciśnięte między belki konstrukcji hełmu wieży. Są chybotliwe i trzeszczą niemiłosiernie. W dół lepiej nie spoglądać, bo tym razem do twardego podłoża jest już ponad 10 metrów. Na końcu drugiej drabiny jest właz. Ciężki, pokryty od zewnątrz miedzianą blachą, tak jak cała latarnia, do której wchodzimy po jego odsunięciu. Pozostajemy tu około pół godziny, podziwiając panoramę samego Bisztynka oraz warmińskie krajobrazy. Widoczność akurat jest znakomita, więc zauważamy oddalone o ok. 7 km Paluzy. Zza pagórka widać część wieży tamtejszego kościoła. Zauważamy siłownię wiatrową w Markajmach koło Lidzbarka Warmińskiego. Widać Krzewinę i Troszkowo. Widać wreszcie oddaloną o ok. 18 kilometrów wieżę kościoła w Reszlu. Tam turyści mogą na nią wchodzić. Ciekawe, czy akurat ktoś tam jest i patrzy w naszą stronę? Robimy zdjęcia. Nagrywamy film.

Trzeba wracać. Znów chybotliwe drabiny. Tu nie ma możliwości fotografowania. Obie ręce są zajęte utrzymywaniem się na szczeblach. Wracając przyglądamy się raz jeszcze gotyckim murom ukrytym przed wzrokiem. Zauważamy tajemnicze otwory. Może to mocowanie nieistniejącej dziś belki? Chyba nie, bo otwór w murze widoczny jest do głębokości ok. metra. Jego końca nie widać, bo nie jest prosty. Skręca w lewo i ukrywa coś przed nami. Kiedyś trzeba będzie tu wrócić...

Andrzej Grabowski - 16.07.2016 r.

Materiał znajdziesz także na portalu:






Copyright: www.bisztynek24.pl 2016