Kolejny dzień po katastrofalnym gradobiciu mija mieszkańcom Bisztynka na pracach porządkowych i naprawczych. Wielu z nich odwiedza urząd i dopomina się "o swoje". Zawodzą niektóre firmy ubezpieczeniowe. To powoduje zrozumiałe zdenerwowanie.
Od poniedziałku wypłacane będą pierwsze zasiłki. Burmistrz chce w mieście 50. dekarzy.
Płatnicy składak ubezpieczeniowych, a nie klienci!
Atmosfera w Bisztynku jest gorąca nie tylko dlatego, że temperatura w cieniu sięgała tu 35 stopni. Licznych ubezpieczonych właścicieli nieruchomości i samochodów zdenerwowały ich firmy ubezpieczeniowe. Zgodnie z zapowiedziami, ich przedstawiciele mieli być w urzędzie w Bisztynku od godz. 9.00. Pojawił się tylko jeden i tak było do godziny 13.00. Zrezygnowani "płatnicy składek ubezpieczeniowych" rezygnowali z czekania na "jaśniepaństwo". - To najlepsze określenie, płatnik mówi jeden z oczekujących. Gdybym był "klientem" to by mnie szanowano dodaje z przekleństwami pod nosem. Gdyby do przedstawicieli ubezpieczalni trafiły słowa wypowiadane pod ich adresem, byliby zapewne purpurowi na twarzach. Wielu swych klientów już stracili.
Jedyną firmą, kóra przysłała swoje mobilne biuro jest największy ubezpieczyciel - PZU S.A. Zgodnie z zapowiedziami, wczoraj po południu specjalny autobus tej firmy pojawił sie w Bisztynu i obsługuje klientów tej firmy.
Walka "o swoje"
Nie wszyscy mieszkańcy doczekali się na zabezpieczenie dachów plandekami. Pretensje kierują do burmistrza. Ten kieruje ich do punktu dowodzenia strażaków. Tam słyszą, że muszą cierpliwie czekać. Strażacy nadal pracują przy pokryciach dachowych. W upale nie mogą jednak pracować na dachach ciągle. Ich praca jest jednak widoczna. Coraz więcej dachów ma kolor niebieski lub czarny.
Coraz więcej dachów nie ma już śladów po gradobiciu. Ich właściciele zdążyli je naprawić, na bardzo wielu prace trwają. Dachówkę pobierają z placu zakładu gospodarki komunalnej. Tam dostarczana jest przez ofiarodawców, których wciąż przybywa.
Dachówka i "fajne chłopaki"
Przedsiębiorstwo "Romanowski" dachówkę przywozi wielotonowymi ciężarówkami. - Wczoraj zatrzymali mnie ludzie na ulicy. Prosili o to bym pozwolił im wziąć dachówki. Pozwoliłem, bo co to za różnica skąd ją pobiorą opowiada kierowca ciężarówki. Dziś przywiózł na plac 13 palet dachówek. Na palecie jest od 150 do 200 sztuk. Rozładunkiem zajęli się skazani skierowaniu do prac w Bisztynku, odbywający karę w AŚ w Bartoszycach. Jest ich 14. Kolejna 25-osobowa grupa skazanych z ośrodka w Kikitach zajmuje się sprzątaniem miasta z ceramicznego gruzu.
Na plac w zakładzie komunalnym wjeżdżają ciągniki z przyczepami, samochody dostawcze i osobowe. To poszkodowani, którzy jej potrzebują. - Dachówka "schodzi" bardzo szybko - mówi nam Krystyna Majewska dokumentująca ile i komu dachówki wydano oraz skąd ją dostarczono. - Przed chwilą przyjechał tu star z urzędu gminy w Barcianach. Miał 1000 szt. dachówki. Nawet jej nie wyładowywaliśmy. Pojechał na ul. Kolejową, gdzie na remont dachu potrzebna była akurat taka dachówka i w tej ilości - opowiada Majewska. O pracujących "u niej" skazanych mówi, że to "fajne chłopaki" i wychwala ich pracowitość.
Potrzeba 50. dekarzy!
W sekretariacie urzędu burmistrz Wójcik przekonuje skarbniczkę gminy, że potrzeba dekarzy, bo istnieje szansa zatrudnienia ich w ramach robót publicznych. - Proszę wysłać wniosek o 50. dekarzy. - Może 20. wystarczy? - cicho pyta skarbniczka, która musi przecież dbać o finanse gminy. Proszę napisać wniosek o 50. - twardo stawia sprawę Jan Wójcik. Rozwiewa też obawy o to "kto ich będzie pilnował?" Sam ich będę pilnował. Media ich będą pilnowały i sami mieszkańcy przypilnują. - Ma być ich 50. - ucina "negocjacje" burmistrz.
Są pieniądze na zasiłki
Gmina otrzymała już część pieniędzy na zasiłki dla poszkodowanych. - W poniedziałek wypłacimy je 36. najbardziej poszkodowanym rodzinom, w kolejnych dniach otrzymają je kolejni poszkodowani - informuje nas kierowniczka MOPS Lidia Tomasik. - Proszę zaznaczyć, że każdy kto otrzyma tę pomoc finansową będzie się z niej musiał rozliczyć przedstawiając rachunki. Takie są wymogi - podkreśla Tomasik. - Każda z rodzin, która otrzyma zasiłek zostanie o tym powiadomiona indywidualnie. Wojewoda warmińsko-mazurski informuje, że do kasy gminy Bisztynek trafiło 380 tysięcy złotych. 36 rodzin otrzyma zaliczki w kwocie 3 tysięcy złotych, a 134 inne rodziny otrzymają pomoc w kwocie po 2 tysiące złotych.
Nowe dachy
W mieście wiele zabudowań ma już nowo ułożone dachy. Na jeszcze większej ich ilości prace trwają. Co ważne, często domorośli dekarze, pracują z uśmiechem i "na wesoło". - Pięć złotych należy mi się za to zdjęcie żartuje jeden z nich, gdy go fotografujemy. - Dziwię się tym, którzy z naprawami jeszcze nie ruszyli. Nie wiem na co oni czekają - mówi z dachu ten od 5 złotych. - Toż burmistrz im tych dachów nie przełoży dodaje.
Sprawa jest bardziej skomplikowana niż lenistwo i postawa roszczeniowa. Wiele domostw to budynki komunalne. Tu potrzeba pracowników, a często dekarzy z odpowiednimi uprawnieniami do prac na dużej wysokości. Nie każdy wejdzie na spadzisty dach trzypiętrowej kamienicy - mówi przedstawicielka zakładu komunalnego. Rozmówca "od 5 złotych" zgadza się z tym.
Jedna ofiara gradobicia
Informacje podawane przez wszystkie media mówiły o tym, że żadna osoba nie ucierpiała w następstwie gradobicia. 5 lipca, dzień po gradobiciu okazało się, że jest inaczej. 3 lipca z domu w Sułowie wyszedł 74-letni Ferdynand O. Nie pojawił się w domu do 5 lipca. Policjanci rozpoczęli poszukiwania i uratowali mu życie. Mężczyzna, który w przeszłości oddalał się z domu, znaleziony został na odludnym terenie w dawnej żwirowni między Sułowem, a Prositami. - Był skrajnie wyczerpany i przemoczony - powiedział nam asp. Arkadiusz Czeczko z policji w Bisztynku. Wszystko wskazuje na to, że ucierpiał w nawałnicy, która przechodziła też w okolicach Sułowa - dodał policjant. Mężczyzna trafił do szpitala w Bartoszycach.
W Hiszpanii takie coś nie pada
Gradobicie przeżyli w jednym ze sklepów mieszkający w Hiszpani, spędzający wakacje u babci Alex i Olivier - Takiego czegoś nigdy nie widzieliśmy mówią zgodnie i przekonują, że się nie bali. - Schowaliśmy się w "jedynce". Pani ze sklepu nie pozwalała nam wyjść. - Chyba nie do końca mówią prawdę o swej odwadze, bo sklepowa mówiła mi coś innego - mówi Krystyna Monkiewicz - babcia gości z Hiszpanii. - Zapamiętamy tę wizytę do końca życia - mówią bracia. - W Hiszpanii takie coś nie pada dodają.
To była wojna
W rolę pomocnicy dekarza-sąsiada próbuje wcielić się też 85-letnia Helena Roman. Chce pomagać i przynajmniej nosić dachówki przywiezione już z placu ZGKiM. - Sił mi brakuje. Musiałam wynieść pościel i suszyć, bo całe mieszkanie jest zalane. Całe ściany są teraz brązowe - opowiada pani Helena. - To była prawdziwa wojna mówi o gradobiciu. - Dobrze, że mam tu rodzinę. Pomagają mi syn i wnuki - mówi i wstaje podchodząc do sterty dachówek, bo sąsiad krzyczy z dachu, że trzeba je podać. - Mamo! Siadaj i odpoczywaj oponuje Henryk Roman - syn pani Heleny. - Ja będę podawał te dachówki, ty siedź i odpoczywaj. - Widzi pan! Nie dadzą mi pracować - uśmiecha się pani Helena.
To jest Warmia !!!
Bisztynek powoli leczy rany. Chodniki i jezdnie są już posprzątane z gałęzi i liści, które grad ściął z drzew. Przyszła też pora na zwracanie uwagi na inne elementy. Reporterzy stacji telewizyjnych, którzy wręcz rezydują w Bisztynku dowiadują się coraz częściej, że są na Warmii. - To nie są Mazury, jak podajecie na pasku informacyjnym, albo w relacjach, mówią do nas z wyrzutami mieszkańcy - opowiada reporterka jednej ze stacji informacyjnych. - My to wiemy, bo jesteśmy z Olsztyna, ale "Warszawa" nie wie - tłumaczy się reporterka. - Dla nich to wszystko są Mazury. Zapewniam jednak, że my mówimy, że to jest Warmia.
Andrzej Grabowski - 07.07.2012 r.
|