Aż sześć zastępów strażaków przyjechało wczoraj wieczorem do Bisztynka do pożaru, którego nie było. Nie oznacza to, że nie było zagrożenia. Okazało się, że w kotle centralnego ogrzewania zagotowała się woda a z zaworu bezpieczeństwa buchały kłęby pary wodnej.
3 sierpnia około godz. 20:45 strażacy zostali zaalarmowani o zadymieniu jednego z wielorodzinnych budynków przy ul. kolejowej 6.
Jak zawsze w takich sytuacjach, na miejsce skierowane maksymalne siły i środki. Przybyły tam dwa zastępy z OSP Bisztynek, dwa zastępy z OSP Sątopy-Samulewo i dwa zastępy z JRG Bartoszyce.
Szybko okazało się, że to nie dym spowił wnętrze budynku a para wodna. Jedna z mieszkanek rozpaliła w kotle centralnego ogrzewania, aby podgrzać wodę do kąpieli. Z nieustalonych przyczyn nie zadziałały automatyczne urządzenia zamykające dostęp powietrza do kotła i woda w kotle i instalacji c.o. zaczęła się gotować. Przez zawór bezpieczeństwa instalacji zaczęły wydobywać się kłęby pary wodnej, którą początkowo wzięto za dym.
Strażacy zneutralizowali problem, sprawdzili budynek kamerą termowizyjną i czujnikami wielogazowymi. Nie wykryli żadnych zagrożeń.
Zdenerwowanym i roztrzęsionym mieszkańcom tłumaczyli, że wezwanie było uzasadnione.
Wielu gapiów pytało nas dlaczego aż tyle wozów strażackich przyjechało, skoro "nic się nie stało"? Tę kwestię wyjaśniał nam kiedyś komendant powiatowy PSP w Bartoszycach Andrzej Harhaj.
- W sytuacji zgłoszenia pożaru lub zadymienia w budynku mieszkalnym na miejsce wysyłamy maksymalną ilość zastępów. Jeśli dojdzie do pożaru wówczas wszyscy strażacy są na miejscu i mogą natychmiast podjąć działania. Lepiej kilka razy wysłać zbyt duże siły niż raz doprowadzić do rozwinięcia się pożaru i do tragedii - mówił Andrzej Harhaj.
Andrzej Grabowski - 05.08.2018 r.
Materiał znajdziesz także na portalu:
|