Aktualności >>> Konkurs na stanowisko referenta >>>

 .: O pewnym konkursie na pewne stanowisko w urzędzie

O KONKURSIE NA STANOWISKO W URZĘDZIE

Prawdziwą burzę w szklance wody, a ściślej na naszym miniczacie, rozpętało około 5 osób, żądających ode mnie - wielokrotnie powtarzanymi wpisami - abym zajął się bulwersującą sprawą konkursu na eksponowane stanowisko młodszego referenta do spraw kancelaryjno-organizacyjnych w Urzędzie Miejskim w Bisztynku. Proszę bardzo.

Zacznijmy od początku. 2 stycznia 2009 roku na stronie Biuletynu Informacji Publicznej Urzędu Miejskiego w Bisztynku ukazuje się ogłoszenie o naborze pracownika, na wyżej wymienione stanowisko. Jak się dowiedzieliśmy - dlatego, iż jedna z pań pracujących w urzędzie z dniem 28 stycznia 2009 roku odchodzi na emeryturę. Panią odchodzącą na emeryturę zastąpi osoba do tej pory zajmująca się obsługą kancelaryjno-organizacyjną.

- W tej sytuacji pojawiło się "wolne stanowisko urzędnicze" - wyjaśnia nam Iwona Banach - Sekretarz Urzędu Miejskiego w Bisztynku. - Oznaczało to konieczność ogłoszenia konkursu. Jest to stanowisko urzędnicze według regulaminu organizacyjnego obowiązującego w naszym urzędzie. Gdyby to stanowisko nazywało się np. "sekretarka", wówczas ogłaszanie konkursu nie byłoby konieczne - dodaje Iwona Banach. - O tym czy konkurs jest konieczny, czy też nie, mówi ustawa o samorządzie gminnym wraz z właściwymi rozporządzeniami.

- Po opublikowaniu ogłoszenia zgłosiło się do nas 18 kandydatek z czego 13 spełniało wymogi formalne stawiane w jego treści. Pozostałe osoby nie dostarczyły wymaganych dokumentów i tych wymogów nie spełniły - mówi Iwona Banach - biorąca udział w pracach komisji konkursowej składającej się z czterech osób. W skład komisji konkursowej wchodziły ponadto: zastępczyni burmistrza Krystyna Zawistowska, osoba, która odchodzi na emeryturę, a zajmuje stanowisko "kadrowej" oraz osoba, która jeszcze obecnie zajmuje stanowisko kancelaryjno-organizacyjne.

W skład komisji nie wchodził burmistrz Wójcik i z tych przyczyn nie chciał wypowiadać się w tej sprawie.

- Na rozmowy kwalifikacyjne zgłosiło się 12 kandydatek. Rozmowy dotyczyły spraw merytorycznych. Nie sprawdzaliśmy umiejętności praktycznych - wyjaśniła nam Iwona Banach. - Każda z rozmów trwała około 15 minut. Na cztery kandydatki poświęcaliśmy godzinę. Żadna z kandydatek nie sygnalizowała, że ma wiadomości, czy informacje o tym, że konkurs jest już faktycznie rozstrzygnięty. Konkurs rozstał rozstrzygnięty w dniu jego przeprowadzenia. Każda z kandydatek osiągnęła określoną liczbę punktów. Najwięcej punktów zdobyła pani Ewa i taką wiadomość zamieściliśmy 13 stycznia na stronie internetowej BIP - mówiła Iwona Banach. - Rozmowa kwalifikacyjna miała dla nas największe znaczenie, co jest zupełnie naturalne w procesie rekrutacji nowych pracowników - twierdzi Iwona Banach.

I tyle wyjaśnień ze strony urzędu. Oczywiście doskonale rozumiem, że innych spodziewać się nie mogłem.

A teraz zdań własnych kilka.

Piszący wylali na Panią Ewę wannę pomyj. Zarzuca się jej, że się wpycha, że po znajomości, że z układu, że nie ma średniego wykształcenia. Wyjaśniam zatem niedouczonym magistrom, że wykształcenie średnie posiada się wówczas, gdy posiada się świadectwo ukończenia szkoły średniej, a nie maturę. Matura obecnie jest jedynie swego rodzaju zaświadczeniem o tym, ile punktów uzyskał abiturient podczas zewnętrznego egzaminu. W starszych czasach, osobom nie zdającym matury lecz dopuszczonym do niej, wydawało się świadectwo ukończenia szkoły średniej. A ludzie nie podchodzili do matury z różnych powodów. Kończyli technika i nie zamierzali studiować. Kończyli licea i wiedzieli, że matury nie zdołają zdać, z lenistwa... Nie mam żadnych uprawnień, aby wchodzić tak głęboko w przyczyny, dla których ktokolwiek matury nie zdawał.

Ogłoszenie urzędowe mówiło o wymogu wykształcenia średniego, a nie "co najmniej średniego" - jak w ofertach pracy pisze wielu pracodawców. O warunkach decyduje wszak pracodawca, a nie potencjalny kandydat. (Jak na razie, przynajmniej.)

Jeśli dobrze policzyć, to każdy z kandydatów musiał spełnić pięć wymogów czysto formalnych i tyleż podlegających ocenie. Niedopełnienie wymogu formalnego eliminuje i jest to naturalne. A jak ocenić wymagania związane z umiejętnościami takimi jak odpowiedzialność, samodzielność, komunikatywność? Odpowiedź jest prosta. Poprzez rozmowę kwalifikacyjną. Mam osobisty, prywatny przykład jak ważna jest ta część rekrutacji. Egzamin na moją Alma Mater (ten pisemny i czysto teoretyczny) zdałem onegdaj nieco gorzej niż koleżanka moja z Olsztyna. Jednak to mnie przyjęto na uczelnię, bo koleżanka "poległa" w rozmowie kwalifikacyjnej. Tyle, że ona sama uznała, że się nie popisała, w przeciwieństwie do piszących na miniczacie - tych kilku osób.

Tych kilku osób poszukujących sensacji i skandalu. Dlatego, że córcia nie została przyjęta do pracy i przegrała. Dlatego, że "słyszałam" o tym, że konkurs jest już rozstrzygnięty, a w grę wchodzą układy wśród myśliwych, znajomości itd. Pewnie, że tego wykluczyć się nie da. Ale czy można z całą pewnością potwierdzić? Ja bowiem "słyszałem", że fajki, które ukradłem lat temu kilka z komisariatu, przechowywałem we własnym garażu. Tymczasem nie mam własnego garażu. Co oczywiście nie znaczy, że tych fajek nie ukradłem. Ale czy to znaczy, że ukradłem?

Zwracam też uwagę tym, podobno lepiej wykształconym, młodym, zdolnym i piszącym z ewidentnymi błędami gramatycznymi (wiem, wiem: emocje), że odebrali prawo do zatrudnienia w urzędzie osobie, która podobno nie ma doświadczenia w pracy biurowej. Doświadczenie - moi drodzy - uzyskuje się pracując. I tylko w taki sposób. Dziesiątki razy spotykałem absolwentów różnego poziomu szkół, nabuzowanych wiedzą i twierdzących, że umieją wiele. W praktyce okazywało się, że umieją bardzo niewiele.

Staram się zrozumieć pęd do tego akurat stanowiska w urzędzie. Jakoś nie widać go wtedy, gdy stanowisko połączone jest z odpowiedzialnością finansową, odpowiedzialnością za swój podpis, odpowiedzialnością za stwierdzenie faktu mającego znaczenie prawne. (Na stronie BIP jest więcej ogłoszeń o naborze zarówno rozstrzygniętych jak i czekających na rozstrzygnięcie. Kandydatów jest albo zero, albo jeden.)

Stanowisko w sekretariacie oceniane jest jako najłatwiejsze, najprostsze i nie wymagające kreatywności. Jak mylne są to stwierdzenia przekona się ten, kto poobserwuje pracę kogokolwiek na tym stanowisku. Dlaczego panie, które muszą czasem zastępować młodszego referenta w sekretariacie, unikają tego jak ognia? Zakres bowiem obowiązków "sekretarki" jest znacznie większy niż się to komukolwiek wydaje. To pani w sekretariacie musi przyjmować interesantów będących w stanie po zażyciu środków zmieniających nastrój. To ta pani odbiera telefony od niezadowolonych petentów i w każdym momencie wiedzieć musi gdzie są jej szefowie. To ta pani obsługuje biura trzech osób, a nie tylko burmistrza. To ta pani jest "na pierwszej linii ognia" przy przyjmowaniu skarg, zażaleń i wszelkich - licznych - pretensji. To ona "świeci oczami" za cały ten urząd. Reszta urzędników ma swoje konkretne "działki" i za nie odpowiada. Sekretariat odpowiada za tzw. całość.

Kolejnym razem zastanówcie się co piszecie, nie podpisując się, patrząc w ekran na własne posty i ciesząc się niezdrowo, no bo "wreszcie jej dowaliłam". Kolejnym razem, taka nagonka może spotkać Ciebie!

I na koniec. Czy komuś może nie przyszło do głowy, że wszystko odbyło sie prawidłowo? Czy rozsądne i logiczne byłoby ogłaszanie przez panią Ewę, że idzie do nowej pracy, bo ma znajomości i już wygrała konkurs, którego nawet nie ogłoszono?

Właśnie usunąłem wszystkie komentarze. Wobec faktu, iż pojawiły się pomówienia, posty obraźliwe i wulgarne. Komentować trzeba tez umieć.
A ponieważ strona jest administrowana przeze mnie, a nie kogokolwiek innego, tak będę postępował w każdym podobnym przypadku. Prawdopodobnie więcej nie skorzystam podobnej możliwości poznawania Waszego zdania. Pozdrawiam.

Andrzej Grabowski - 14.01.2009 r.

© Copyright: www.bisztynek.strona.pl 2009