Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w ciągu jednej godziny lądował dziś dwukrotnie na boisku piłkarskim w Bisztynku. Po raz pierwszy po roczne dziecko, które spadło ze schodów. Matka dziecka nie zgodziła się na transport niemowlęcia śmigłowcem. Po raz drugi helikopter przyleciał po starszego mężczyznę z podejrzeniem zawału serca.
Lądowanie śmigłowca na boisku pilkarskim w Bisztynku w naturalny sposób wzbudza ciekawość mieszkańców. 3 października śmigłowiec LPR lądował tu dwukrotnie w ciągu - niemal dokładnie - jednej godziny.
Około godz. 11 śmigłowiec lądował po wezwaniu od załogi karetki pogotowia do rocznego dziecka, które spadło ze schodów. Dziecko nie miało widocznych obrażeń ciała, ale z uwagi na jego wiek i podejrzenie urazów wewnętrznych ratownicy z karetki zdecydowali o wezwaniu śmigłowca.
Gdy śmigłowiec był już na miejscu matka dziecka nie zgodziła się na jego transport lotniczy do szpitala. Nie mogła lecieć z dzieckiem a samego niemowlęcia nie chciała oddać pod opiekę lakarza i załogi śmigłowca, bo... dziecko zanosiło się płaczem. Matka zdecydowała, że przetransportuje je we własnym zakresie samochodem do szpitala.
Ta decyzja kobiety wzbudziła wiele nieprzychylnych wobec niej komentarzy licznych gapiów. - Przecież mogła dać dziecko do śmigłowca a sama jechać do szpitala samochodem - mówili obserwujący start i lądowanie śmigłowca mieszkańcy. Niektórzy proponowali obciążenie matki kosztami lotu i lądowania helikoptera. Udało nam się dowiedzieć, że już ratownicy z karetki informowali matkę, że nie będzie mogła lecieć z dzieckiem.
Prawie dokładnie godzinę później śmigłowiec LPR ponownie lądował na boisku piłkarskim stadionu w Bisztynku. Tym razem załoga karetki wezwała lotników-ratowników do starszego mężczyzny z podejrzeniem zawału serca. Mężczyzna został odtransportowany do szpitala.
Aktualizacja z godz. 14:55
Ustaliliśmy, że dziecko zostało dowiezione przez rodziców do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie.
- Dziecko trafiło do nas w stanie ogólnym dobrym. Miało tylko przeciętą wargę. Rodzice w żaden sposób nie narazili go na żadne niebezpieczeństwo, bo można było je transportować samochodem. W naszej ocenie transport lotniczy w tym przypadku nie był konieczny - powiedział Grzegorz Adamowicz - rzecznik prasowy WSSD w Olsztynie.
- Rodzice bardzo przeżyli całą tę sytuację i to nawet - powiedziałbym - w stopniu nieadekwatnym do niej. Są bardzo przejęci. Dziecku nie grozi żadne niebezpieczeństwo i powtórzę; rodzice nie narazili go transportując je samochodem na żadne niebezpieczeństwo - mówił Adamowicz.
Materiał znajdziesz także na portalu:
Andrzej Grabowski - 03.10.2014 r.
|