Mam, własne miejsce gdzie mogę pisać to piszę. Nie mogę, tym razem, przejść obojętnie wobec zachowania kilku facetów na wczorajszej (i wcześniejszych) plenerowych imprezach w parku przy urzędzie w Bisztynku. To zdarzało się też na innych imprezach dożynkowo - festynowych, czyli publicznych. Tu jednak było lepiej widoczne, bo impreza była dość kameralna.
O co chodzi? O facetów, którzy nadużyli napojów zmieniających nastrój. Do tego stopnia zmieniających, że z trudem utrzymywali się na dolnych kończynach, obnażyli swe mało imponujące torsy i w przypływie odwagi zapraszali do tańca panie, które na ich wielce atrakcyjny widok i bełkotliwe zaproszenie dziękowały uprzejmie za tak atrakcyjną ofertę lub zachowując pozorny spokój oddalały się od delikwenta. "Szy pani moosze ze mną potańszyć?" - to jedno z bardziej wyraźnych zaproszeń do tańca. Innym słowa więzły w gardle, bo aparat mowy odmawiał posłuszeństwa znieczulony nadmiarem C2H5OH.
Niektórzy z was - faceci - raczyli się piwem na "scenie głównej" tak jakby miała to być dla publiczności podstawowa atrakcja wieczoru. Nie bacząc oczywiście na biegające wokół dzieciaki. Niech widzą i się uczą jak prawdziwy mężczyzna winien się zachować!
Oddawanie tego co nerki już zdążyły przerobić, za stacją transformatorową, na świeżo odnowioną ścianę urzędu lub do rzeczki i w brzózkach jest oczywiście niezwykle widowiskowe i stanowi atrakcję wysokich lotów - drodzy przedstawiciele męskiej połowy ludzkości. Ekstraklasa kultury.
Podobną jak walające się tu i ówdzie butelki po wspominanych napojach. Doskonale wiem (nawet aż zbyt dobrze), że napoje te powodują u ich konsumentów nastrój euforyczny i zabawowy. Nogi same niosą do tańca (o ile jeszcze błędnik jest w stanie japońskim, czyli jako takim). Że zwykle cichy i nieśmiały po trzeźwemu facet staje się nagle prawdziwym macho i królem parkietu, czy betonowego koła - jak to jest w przypadku parku w Bisztynku. Że trudno mu jest pojąć, iż ktoś nie chce z tak atrakcyjnym mężczyzną zatańczyć i odmowa wprowadza go w stan filozoficznego zastanowienia się nad problemami egzystencjalnymi. A, że to trudne zagadnienie więc stan (po odmowie) ma raczej charakter znanej komputerowcom "zawiechy".
Piszę to w czasie, gdy powinniście być zdolni do refleksji o wczorajszym, tak pięknie utraconym wieczorze. Gdy usiłujecie sobie przypomnieć co tańczyliście, z kim, i z jakich powodów czujecie suchość w gardle. W czasie, gdy możecie jeszcze pomyśleć, że chluby wam to królowanie nie przyniosło. Że najzwyczajniej w świecie zrobiliście z siebie pośmiewisko a czasem wzbudziliście litość.
Myślicie, że nikt nie zauważył? Zapewniam was, że wielu zauważyło i komentowało wasz stan na bieżąco. Już w trakcie imprezy. Robili sobie z was niezłe jaja, że aż żal o tym pisać.
Dodam jeszcze, że jeśli któryś z was to czyta i już ma w głowie zarzuty, że przecież nie ma tam toalet, że nie było gdzie wypić piwa i musiałem je pić akurat w świetle jupiterów oraz, że nic takiego się nie stało, bo "ten i ten spił się gorzej", czyli usprawiedliwia swoje zachowanie, to winien się mocno zastanowić nad samym sobą, bo to podstawowe objawy pewnej chronicznej i nieuleczalnej choroby. Fachowo nazywa się to mechanizmem iluzji i zaprzeczeń.
Na szczęście większość tych, którzy przyszli na imprezę takich zachowań nie prezentowała. Mimo, że tu i ówdzie mieli ze sobą napoje alkoholowe. Jakoś potrafili je spożyć tak, że było to niezauważalne zarówno w czasie spożywania jak i po ich spożyciu. Poradzili sobie także z własną fizjologią.
Tekstu nie zilustruję tym razem zdjęciami, choć na niektórych fotografiach ogółu tańczących pojawili się mistrzowie drugiego planu zajęci walką z rozporkiem. O litości już zdanie wyżej napisałem i to jest przyczyna, że ilustracji dziś nie będzie.
Andrzej Grabowski - 09.08.2015 r.
|