Aktualności >>> Z życia codziennego *Plotkary* >>>

 .: *Plotkary* tekst o bateriach różnych rozmiarów, turystach i deszczu...

Z życia codziennego - baterie paluszki...

Wybrałam się parę dni temu - w deszczowe przedpołudnie - po baterie "paluszki", bo nijak pilot od telewizora nie chce się mnie już słuchać. W połowie drogi przystanęłam, bo zagotowało mi się w głowie od natłoku myśli. Olśniło mnie - przecież nie kupię paluszków w kiosku Ruchu, bo kiosku Ruchu już nie ma.

Pobudziłam do pracy wszystkie moje szare komórki. Myśl! gdzie mogą być paluszki!? Myśl! Z nieba się leje za kołnierz - myśl!

Wiem! Pędzę biegiem do naszego "markietu" - tam chyba powinny być, bo jest tam wszystko - do picia i do życia.

Z tradycyjną śpiewką wita mnie sprzedawca, który chyba zawsze tam był i do którego każdy mieszkaniec mówi po imieniu per Zdrawko: - Ty znowu nie w pracy? Za robotę się weź! Dzieci głodne chodzą!
- Zdrawko, potrzebuję na gwałt małe paluszki, bo prądu nie ma w pilocie - wyszeptałam łapiąc powietrze.
- Chyba w innym urządzeniu - wycedził przez zęby wcale nie śmieszny żart.

Wychodząc z paluszkami i obrażoną miną tęsknym wzrokiem spojrzałam na zmywarkę. Ech, jeszcze tylko parę miesięcy - westchnęłam - i odłożę całą sumę. Koszmar pobitych szklanek i wyszczerbionych talerzy musi się skończyć! I na pewno mąż się ucieszy, w końcu będzie mógł spokojnie mecz sobie obejrzeć, a nie przy zlewie wiecznie wrzeszczeć "viva la Barsa!". Rozmyślając i planując, oczami wyobraźni widzę te stosy garów znikające w urządzeniu moich marzeń. Nagle z tego euforycznego stanu wyrywa mnie pisk opon i swąd palonej gumy! - Kobieto! - słyszę za swoimi plecami - święta krowa jesteś?!

Oglądam się i widzę dziadka wyskakującego z pięknego czarnego auta na obcych blachach. Krzyczy do mnie, a raczej na mnie. Na mnie?! Przecież to moje miasto i nikt nie zabroni mi chodzić jak chcę! Środkiem ulicy i po kałużach - bo tak chcę i mam do tego prawo. Oczywiście przeprosiłam i zwaliłam winę na deszcz, że zimno i za kołnierz się leje. W końcu nie mogłam pozwolić by "innostronni" goście źle myśleli o nas napływowych Warmiakach.

Po krótkiej wymianie grzecznościowych formułek usłyszałam pytanie, które od wielu lat działa na mnie jak płachta na byka, "Proszę powiedzieć, gdzie tu można coś zjeść!?" Na Boga! Dlaczego to ja muszę się zawsze wstydzić! Dlaczego nie zapytał się o coś, z czego mogłabym być dumna np. "Jaki piękny macie kościół, czy jest on udostępniony zwiedzającym?".

Obudziłabym nawet wtedy naszego Wielebnego Złotego, by mogli turyści zagraniczni z Polski obejrzeć nasz piękny i ogromny Dom Boży. A tak oblałam się czerwienią lub nawet purpurą ze złości! Bo cóż w takiej sytuacji rzec przejezdnemu?

Szok! W Starej Nowej Żółtej jadłodajni może by i jeść dali, ale nie wiadomo czy otwarte, bo to poniedziałek w południe było. Tak jakby turyści w poniedziałek pościli. W Starej Nowej Zielonej jadłodajni dają jeść, ale niestety tylko na początku, albo na końcu drogi życia.

Niestety - dla turystów - byli w trakcie drogi. Uratowani - pomyślałam. Przecież jest jeszcze w samiutkim centrum mała budka, a w niej mięso w bułce. Zagraniczni to lubią. Super. Już zaczęłam tłumaczyć i nawet pokazywać palcem kierunek, w którym mogą się goście udać i nagle mi się przypomniało: przecież za mało mięsa było w mięsie i za dużo kapusty w kapuście i już w małej budce w centrum miasta, do niedawna pachnącej jeszcze przypalonymi frytkami, nie kupisz ani mięsa ani kapusty.

Przecież staramy się aby turyści do nas przyjeżdżali. Trzeba promować nasze piękne miasto - obudził się we mnie lokalny patriotyzm. Ale jak oni mogą się zachwycać naszym miasteczkiem, kiedy w brzuchu burczy? Nawet pogoda zaczęła się zmieniać. Przestało padać, słonko wyszło zza chmur. Pomyślałam sobie - dlaczegóż nie ja? Skoro nikomu nie zależy...

U mnie w piekarniku dochodzi "pomysł na...". Ciasteczka w barku są. Zaproszę głodnych turystów. Nakarmię, poopowiadam historyjki o naszym miasteczku, te prawdziwe i te, których prawdy nikt nie potwierdził. Jak odpoczną pokażę im wszystkie zakątki, z których jesteśmy dumni. Myśli kotłowały mi się w głowie. Turyści dość nieufnie podeszli do mojej propozycji. Niestety.

Podziękowali grzecznie. Zapytali tylko, czy mogą lody gdzieś kupić. Pokazałam, trochę rozczarowana ich decyzją, na sklep "Na rogu", a że sama potrzebowałam chleb kupić, podreptałam także w jego kierunku.

Przywitała nas od progu "przyjazna" mina ekspedientki, że niby "prosi szybko zamykać lodówkę". Lody pyszne - algida - niedrogie, za to mina ekspedientki, kiedy starszy Pan do niej powiedział "Proszę się uśmiechnąć, bo znowu słonko zajdzie" - bezcenna.

Turyści pojechali dalej, tak jak zresztą wszyscy przejezdni. Nikt się tu nie zatrzymuje, ale dlaczego pomyślałam? Dlaczego odstraszamy ludzi, którzy chcą nas poznać? Dlaczego tak niechętnie dzielimy się naszym miastem z innymi?

Znowu zaczęło padać. Obiad się przypalił, baterie okazały się nie takie (kto to wymyślił paluszki małe i duże?) zostało tylko radio, a tam "niewiele Ci mogę dać, niewiele Ci mogę dać, bo sam niewiele maaam!"

Niewiele mamy, ale nie chcemy z nikim się tym dzielić. Nasza mentalność niezmienna przez pokolenia. Do miłego.

Pozdrawiam. Plotkara ?

Copyright: www.bisztynek24.pl 2011