Aktualności >>> Dzięki czujnikowi szybko zauważył pożar >>>

 .: Pożar na ul. Reja 3

Czujnik gazu uratował kilkurodzinny dom przed pożarem

Mieszkańcy kilkurodzinnego budynku w Bisztynku przekonali się w praktyce, że warto mieć czujniki gazu w mieszkaniach. Taki czujnik ostrzegł Franciszka Zembrzuskiego i dzięki temu wraz z sąsiadami zdołał ugasić pożar poddasza zanim na miejsce dotarła straż pożarna.

Gdy cztery wozy strażackie na sygnałach dźwiękowych i świetlnych podjechały wczoraj około godz. 16:30 pod budynek nr 3 przy ul. Reja w Bisztynku wzbudziło to duże zainteresowanie przechodniów. Nie było widać żadnego pożaru, dymu, czy innego zagrożenia. Strażacy z OSP w Bisztynku, którzy byli pierwsi na miejscu, rozwinęli linię gaśniczą prowadzącą do wnętrza kilkurodzinnego, przedwojennego budynku, ale nie musieli używać wody. Pożar wcześniej ugasili sami mieszkańcy budynku.

Franciszek Zembrzuski mieszkający z żoną i córką w mieszkaniu na pietrze tego budynku, popołudnie spędzał w domu. Po godz. 16 zaczęło migać światło w jego mieszkaniu. Pomyślał, że to kolejna awaria zasilania, jakich kilka było w Bisztynku przed świętami Bożego Narodzenia. Podszedł do okna i zauważył, że w innych domach światło jednak jest. Wtedy odezwał się czujnik czadu, który dwa lata temu zamontował dla własnego bezpieczeństwa, w swoim mieszkaniu.

- Wyszedłem na klatkę schodową. Poczułem woń palonego plastiku. Nie wiedziałem skąd się wydobywa, więc na wszelki wypadek poszedłem na poddasze naszego budynku. Tam było czarno od dymu. Palił się jakiś plastik, ale nic nie było widać z powodu tego czarnego dymu - opowiada Franciszek Zemburzuski.

- Krzyknąłem do żony i córki, aby napełniały wodą wszystkie pojemniki. W tym momencie nie wiedziałem, czy pali się skrzynka z głównymi bezpiecznikami, czy zupełnie coś innego. Dziewczyny napełniały wodą garnki, wiadra, miednice. Stojąc przy wejściu na strych jedną ręką lałem tą wodę a drugą przyświecałem sobie latarką - opowiada.

Brakiem prądu i hałasem zainteresowali się sąsiedzi. Gdy wyszli na klatkę szybko zrozumieli co się dzieje. Udzielali pomocy Zembrzuskiemu. Ustawili się w szereg i kolejno podawali mu naczynia z wodą. Na strych wszedł też gość jednej z lokatorek. Pomagał w wylewaniu wody dostarczanej przez mieszkańców. Ktoś zatelefonował po straż pożarną. Strażacy usłyszeli, że pali się budynek mieszkalny więc wysłali maksymalną ilość sił.

Zembrzuski mówi, że nawet gdyby od początku wiedział, że zapaliły się elementy instalacji elektrycznej to i tak gasiłby je wodą, choć wie, że to wbrew wszelkim zasadom.

- Nie mógłbym przecież czekać na straż pożarną i przyglądać się jak pożar się rozwija a niestety gaśnicy proszkowej w domu nie mam - mówi.

- Prawdę mówiąc, teraz zrozumiałem, że taka gaśnica powinna być w każdym domu. Zastanawiam się nawet dlaczego nie ma takiego obowiązku - dodaje, wspominając czasy, gdy posesje musiały być wyposażone w podstawowy sprzęt gaśniczy, choćby piasek i tłumicę oraz bosak.

Strażacy sprawdzili czy ogień nie rozprzestrzenił się pod drewnianą podłogą poddasza. Oderwali kilka desek pod spaloną skrzynką z głównym bezpiecznikiem. Nadzorowali też miejsce pożaru. Okazało się, że przewody doprowadzające energię elektryczną do budynku wciąż były pod prądem. Wezwano zakład energetyczny.

- Energetycy dotarli na miejsce po godz. 22. Jedyne co zrobili to odcięli prąd - mówi Zembrzuski.

Do naprawy przystąpili dziś rano. Trwała do południa a i tak jest to tylko tymczasowe rozwiązanie umożliwiające mieszkańcom ograniczone korzystanie z energii elektrycznej. Na kompleksową naprawę mieszkańcy muszą poczekać.

- Musimy teraz wystąpić do zakładu energetycznego o pozwolenie na przyłącze. Skrzynki z bezpiecznikami zostaną przeniesione na zewnątrz budynku. Zrobimy to natychmiast po uzyskaniu odpowiedniego pozwolenia - mówi Iwona Fafińska - Subocz, prezes spółki ZGKiM administrującej tym gminnym budynkiem.

Jedyne straty jakie przyniósł pożar to spalona skrzynka z instalacjami elektrycznymi i osmalone oraz oderwane deski na strychu. - Zalałem też mieszkanie sąsiadki tą wodą co ją lałem - mówi Franciszek Zembrzuski. - Mam nadzieję, że nie ma do mnie pretensji - uśmiecha się.

Zembrzuski wciąż jednak powtarza, że inwestycja w czujnik czadu bardzo się przydała. Nawet nie chce myśleć o tym, co by się działo, gdyby pożar wybuchł w nocy a czujnika by nie miał.

Andrzej Grabowski - 31.12.2015 r.

Materiał znajdziesz także na portalu:






Copyright: www.bisztynek24.pl 2015