Wycieczka dziesiąta cyklu "rOwerOwa gmina Bisztynek" to wycieczka dookoła jeziora Luterskiego, które - w naszej ocenie - wraz z Lutrami i okolicznymi miejscowościami powinno zostać przyłączone do gminy Bisztynek.
Długość trasy przestraszyła niektórych stałych uczestników wycieczek rowerowych i dołączyli do nas dopiero w Lutrach i samochodem, czyli "się nie liczy". Nieco ponad 38 kilometrów pokonało 16. wytrwałych rowerzystów. Nie zanotowaliśmy obecności debiutantów. Grzegorz musiał jeszcze dojechać z Sątop i potem do Sątop, czyli wyszło mu z 57 kilometrów i to jest dopiero wynik godny podziwu.
Dopiero pod koniec wycieczki okazało się też, że spełniliśmy marzenie. Marzenie Iwony o tym, żeby dookoła jeziora Luterskiego przejechać rowerem lub przewędrować. - Nawet jakbym miała potem brać leki przeciwbólowe to musiałam w tę trasę pojechać - mówiła Iwona.
Najmłodszym uczestnikiem rajdu był Kuba, który pojechał pod warunkiem, że będzie mógł się wykąpać. Oczywiście wykąpał się, mimo panującego nad jeziorem chłodu.
Na starcie wycieczki z nieskrywanym żalem żegnał nas tato Eweliny, która zawłaszczyła rower, którym wcześniej się poruszał. Nabycie kolejnego trochę potrwa. Z równym żalem żegnała nas Marlena ze Staśkiem, którą długość trasy przestraszyła. Niepotrzebnie, bo jest to taka trasa, której długości zupełnie się nie czuje. W części jest to trasa oznakowana jako rowerowa, kolorem niebieskim. Droga Lutry - Wągsty i dalej w kierunku Olsztyna to, z kolei, droga św. Jakuba. Zauważyć tam można charakterystyczne muszle jakubowe na niebieskim tle wymalowane na przydrożnych drzewach. Jest to też trasa odbywającego się co rok wyścigu kolarskiego "Dookoła jeziora Luterskiego" wpisanego - już na stałe - w kalendarz amatorskich wyścigów kolarskich.
Dziesiąty wyjazd świętowaliśmy przy grillu na działce państwa Machnaczów, tuż nad brzegiem jeziora. Wnerwiliśmy tam zapewne wędkarza, któremu spokój - podobno potrzebny do łowienia ryb - zakłóciliśmy. Chętni mogli skorzystać z roweru wodnego i skorzystali. Nad brzegiem witało nas stadko prawie oswojonych, choć dzikich kaczek. Na lądzie o mięso prosił kot szarobury. Prosił jak pies i się wielokrotnie doprosił, bo mu kiełbas nie żałowano.
Wszyscy uczestnicy wyposażeni byli w "firmowe" kamizelki zółto-odblaskowe, więc zwracaliśmy uwagę na naszą obecność w każdej z miejscowości. Miłe jest otrzymywanie braw, bo takie były po drodze. Fotografowali naszą ekipę turyści piesi (widziałem!). Spotkaliśmy znacznie mniejszą liczebnie, bo 3-osobową, kobiecą wycieczkę rowerową wywodzącą się z Lutr, którą wyprzedziliśmy gdzieś przy Żardenikach.
Trasa jest godna polecenia wszystkim miłośnikom wycieczek rowerowych. Widoki jakie rozpościerają się z drogi na jezioro (okolice Pierwąg i Wągst) naprawdę zapierają dech w piersiach i z tych przyczyn trzeba te miejsca do naszej gminy przyłączyć :-)
Kuba z niepokojem pytał, czy to prawda, że to ostatnia wycieczka? Nie! To nieprawda. Już wkrótce kolejne, na które ustawicznie zapraszamy i zachęcamy :-)
Andrzej Grabowski - 12.08.2013 r.
|