Rowerowa gmina Bisztynek. Wycieczki osiemnasta: sanktuarium w Świętej Lipce
Wycieczka osiemnasta cyklu *rOwerOwa gmina Bisztynek* to najdłuższa (jak do tej pory) wyprawa. Na trasie mierzącej niespełna 53,5 km do Świętej Lipki pojawiło się tylko sześcioro twardzieli, którym zarówno odległość jak i przeciwne wiatry straszne nie były.
Po przerwie prawie miesięcznej wyruszyliśmy na szlaki rowerowe ponownie. Przerwa spowodowana była głównie angielską pogodą występującą uporczywie na naszej Warmii we wrześniu.
Rajd rowerowy zaplanowany po tej przymusowej przerwie odtraszył rowerzystów wielu, głównie z powodu około 53 kilometrów do przejechania. Dwoje "stałych" rowerzystów (o tym samym nazwisku co niżej podpisany) wykonywało inne ciekawe prace fizyczne (ziemniaki zbierali), a część zrezygnowała z powodu silnego i zimnego wiatru.
Wiatr utrudniał nam jazdę z Bisztynka do Świętej Lipki. Z punktu widzenia rowerzysty bardzo cenne okazywały się nie usuniete krzaczory np. przy drodze do Grzędy i z Pleśna do Reszla, które osłaniały nas przed podmuchami. Wzniesienia przed Reszlem a dużo później - przed Czarnowcem - okazywały się zbyt dużym wyzwaniem dla części z nas, ale spokojnie czekaliśmy na tych, co uprawiali na tych górkach turystykę pieszą.
W Reszlu odpoczęliśmy przed zamkiem rozmawiając też o rozpoczętym remoncie tzw. starej plebanii, czyli zabytkowego budynku przy kościele, który groził już zawaleniem. Zamku nie zwiedzaliśmy, bo okazało się, że każdy już w nim był. Zajechaliśmy też pod nowiutki Komisariat Policji w Reszlu (ciągnie wilka do lasu :-), ale zamknięte było, bo to spokojne miasteczko jest, choć organiście ze Świętej Lipki ukradli tam niedawno samochód, ale o tym dowiedzieliśmy się już w Świętej Lipce.
Przed bazyliką powitał nas spontanicznie jeden z ojców jezuitów opiekujących się tym świętym miejscem. Bisztynek zna głównie z... gradobicia. Pogadaliśmy o Rosjanach, Syberii i innych humorystycznych aspektach życia na Wschodzie, po czym poszliśmy do świątyni, bo zaczynała się prezentacja muzyczna na świętolipskich organach.
- Trzeba iść, bo Mistrz dziś gra i trzeba posłuchać - powiedział ojciec jezuita, kończąc rozmowę i zapraszając do wnętrza. Warto było posłuchać ostatniej w tym dniu prezentacji organowej, której fragmenty nagraliśmy. Później, ów ojciec jezuita, podarował nam płyty z nagraniem jednego z koncertów oraz wyjątkową płytę z nagraniem Nowego Testamentu. Taki audiobook.
W Świętej Lipce dołączyła do nas Wioleta, która dojechała jednak samochodem a nie rowerem z dwojgiem (albo i więcej) dziećmi. Przy okazji dowiozła mężowi posiłki regeneracyjne i gorące napoje. Posililiśmy się przy sanktuarium korzystając ze stołow wykonanych z... kamieni młyńskich. Prawdę mówiąc, mimo wielokrotnych odwiedzin tego miejsca, dopiero teraz dostrzegłem, że to takie kamienie... Jeden z nich pochodzi z Elbląga, bo ma wyryty napis Elbing.
Droga powrotna była łatwiejsza, bo wiatr zelżał i wiał we właściwym kierunku, czyli w plecy :-) Miłośnicy przyrody i krajobrazów mieli okazję do ich fotografowania. Zauważyliśmy np. żeremie bobrowe potężnych rozmiarów, przy drodze do Świętej Lipki. Jedynym wyzwaniem w drodze powrotnej była góra do Czarnowca poprzedzona zjazdem na którym osiągnęliśmy (co najmniej 3 rowerzystów) prędkość bliską 45 km/h, co pokazały różnych marek urządzenia elektroniczne, mechaniczne i internetowe.
Z Czarnowca blisko już było do Troks, gdzie czekał na nas sołtys Jan Jadeszko. W świetlicy przygotowano dla nas poczęstunek (starczyłoby go dla 20 osób). Spędziliśmy tam kilkanaście minut zajadając się ciastem, smalcem, ogórkami, papryką, tartym chrzanem i popijając to kawą i herbatą rozmawiając o Troksach, pięknie odremontowanej świetlicy z kominkiem, aktywności mieszkańców oraz o tym, że nie możemy zostać na rozpoczynające się o 17:00 "Święto Pieczonego Ziemniaka". O tym święcie w Troksach napiszemy w odrębnym materiale :-) Wiemy, że uczestniczyła w nim pani wiceburmistrz, bo minęliśmy ją zdążającą na tę imprezę, gdy byliśmy między Sątopami a Bisztynkiem.
Wcześniej, bo jeszcze w Czarnowcu, spotkaliśmy orszak weselny na bisztyneckich numerach rejestracyjnych. Machano nam na powitanie z tych samochodów, ale pojęcia nie mamy, kto z Bisztynka zdecydował się na ślub tego dnia :-) Bisztyniaków zapakowanych w samochód spotkaliśmy również na trasie Święta Lipka - Reszel. Zauważyliśmy, że wita nas zza szyb jedna z pracownic OKiAL z mężem i (chyba) swymi dziećmi bliźniakami.
Do Bisztynka dotarliśmy w całości, bez kontuzji i w znakomitych humorach oraz z satyfakcja pokonania 53,46 kilometrów. Obawy o kondycję okazały się płonne, wobec czego kolejna wycieczka będzie mierzyła też gdzieś z 45-50 kilometrów :-)