Rowerowa gmina Bisztynek. Wycieczka siódma: do Stoczka Klasztornego po granicy Warmii
Rekord frekwencyjny padł podczas siódmej wycieczki w ramach cyklu "rOwerOwa gmina Bisztynek". Do Stoczka Klasztornego, trasą prowadzącą pograniczem Warmii, pojechało 30 osób. 11 osób jechało z nami po raz pierwszy. Dziś w tekście o Kornelii, co kondycją zaskoczyła wszystkich, wietrze wiejącym nie w tę stronę co trzeba, Papie Smerfie i nowej, świeckiej tradycji.
Już podczas zbiórki przy stadionie zablokowaliśmy ruch wnerwionemu kierowcy samochodu, któremu chcemy przypomnieć, że parking jest dla wszelkich pojazdów, czyli rowerów również. Nie ma więc po co machać łapkami i popędzać :-) Wyruszyliśmy aż nadto punktualnie, czyli o 15:00. Aura nam nie sprzyjała początkowo. Wiało i to mocno, prosto w twarz, czyli nie tam gdzie trzeba. Do Wozławek dotarliśmy mocno rozwianym peletonem i z nadzieją, że w drodze powrotnej będzie nam wiało w plecy. Życzenie się spełniło, ale siła wiatru jakoś wówczas zmalała.
Na skrzyżowaniu z drogą do Trutnowa ponownie ruch zablokowaliśmy, ale tym razem kierowca był bardzo wyrozumiały i poczekał na przestawienie rowerów z uśmiechem na twarzy.
Trasa do Trutnowa to szutrowo-pustynna droga. Na kilku odcinkach z głębokim piachem można tylko wędrować, choć znaleźli się tacy (i to debiutanci) co i te przeszkody na kołach pokonali.
Przed Trutnowem minęliśmy rzeczkę stanowiącą ongiś granicę Warmii i Barcji (Warmii i Prus Książęcych jak kto woli). Już w samym Trutnowie tę granicę przekroczyliśmy jeszcze dwukrotnie, by za tą wsią jechać już tylko po Warmii.
Trasa jest niezwykle malownicza. Biegnie przez sosnowy, pachnący żywicą las, przez osady i obok siedlisk.
W Połapinie wyjeżdżamy na drogę asfaltową, pagórkowatą, wąską i z minimalnym ruchem samochodowym.
W Stoczku Klasztornym byliśmy na tyle wcześnie, że przed mszą (o godz. 17:00) mogliśmy zwiedzić wnętrze kościoła. Opowiadaniem o historii świątyni zajął się przewodnik o imieniu Paweł. Mówił ciekawie, krótko i na temat. Zwiedziliśmy kościół, otaczające go krużganki oraz muzeum związane z uwięzieniem w Stoczku Prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Pewien Piotr - mieszkaniec Stoczka Klasztornego - rozpalił nam (wspólnie z wnukiem Jakubem) ognisko w ogrodach klasztornych, wspaniale utrzymanych. No to zajęliśmy się tam posilaniem się kiełbasami, bułami, ciastkami i cukierkami oraz jabłkami z klasztornych jabłonek (ze pozwoleniem przewodnika - oczywiście).
Bez awarii się nie obyło. W jednym z nowiutkich rowerów rozpiął się łańcuch, ale mechaników ci u nas dostatek i z tą awarią rownież sobie poradzili. Na przyszłość jednak zapamiętać trzeba, że wśród narzędzi naprawczych zabieranych w podróż musi znaleźć się też młotek. Łańcuch jednak trzeba będzie zgłosić gwarantowi :-)
Wracaliśmy przez Stoczek (to osobna od Stoczka Klasztornego miejscowość) i Kiwity. Droga do Kiwit, to jeden z najbardziej przyjaznych rowerzystom odcinków całej trasy. Z równiótką nawierzchnią i z górki :-)
W Kiwitach usiłowaliśmy odwiedzić księdza pochodzącego z Bisztynka, ale gdzieś wybył, poza plebanię. Dalej pojechaliśmy przez Wozławki. W Bisztynku postanowiliśmy wjechać do centrum. Tu objechaliśmy nasze "rondo" dwukrotnie w celach promocyjnych i wycieczkę zakończyliśmy z pomysłem, by kolejna odbyła się dookoła jeziora Luterskiego. Nielicznym obserwującym naszą jazdę po "rondzie" za brawa serdecznie dziękujemy.
Gdy w Kiwitach zatrzymaliśmy się na minut kilka, do prowadzenia peletonu wyznaczona została najmłodsza uczestniczka, czyli pewna Kornelia z Bartoszyc (kiedyś z Bisztynka). Chodziło o to, aby tempo było spokojne i spacerowe. Decyzja nie należała do tych najlepszych, bo Kornelia okazała się mieć kondycję nadzwyczajną a nikt jej nie mówił, że ma jechać wolno.
Wraz z prowadzącą Kornelią utworzyła się spontanicznie trzyosobowa ekipa "ucieczkowa", złożona z małoletnich uczestników wycieczki (niektórzy bardziej a niektórzy mniej małoletni). Aby ich przyhamować trzeba było używać argumentów w rodzaju: "zwolnij, bo ciocia wymiękła". Podziałały.
Uczestnicy wycieczki, pod koniec uznali, że należy nadać, niżej podpisanemu, nową ksywę, czyli Papa Smerf. Godzę się z tym i przyjmuję ten cios na klatę zapadniętą. Ciekawe jednak, czy jeśli ubiorę się na zielono nazwiecie mnie Kermitem?
Aha! Wobec biernej postawy Papy Smerfa w temacie koszulek "rgB" sprawę przejęła Marlena. Biorąc pod uwagę to, że z praktyki wiemy jak Marlena działa, gdy się za coś weźmie twierdzimy, że koszulki już są zamówione. Jeśli nie, to za kilkanaście minut będą zamówione, czego sobie życzymy.
PS. Zauważyliśmy nową świecką tradycję występującą na drogach naszych publicznych. To dobra tradycja. To tradycja wzajemnego pozdrawiania mijających się rowerzystów i pozdrawiania tych, których wyprzedzamy. Między Rokitnikiem a Wozławkami, w drodze powrotnej, spotkaliśmy parę (żeńsko-męską) turystów-rowerzystów, co pozdrawiali nas a my ich. Jadący objuczonym pojazdem wykrzyknął, że są właśnie na 250. kilomatrze swej wycieczki. Gratulujemy. Pozdrowień było oczywiście więcej, bo i rowerzystów jest więcej. Choćby tych, którym w Stoczku Klasztornym zastawiliśmy naszymi rowerami ich rowery, bo połapać się było trudno, które są "nasze", a które "nie nasze".