Aktualności >>> W Sątopach w 1954 r. była katastrofa kolejowa >>>

 .: Klikadziesiąt osób zginęło w katastrofie kolejowej pod Sątopami w 1954 roku

KATASTROFA KOLEJOWA POD SĄTOPAMI W 1954 R.

Żyjemy informacjami o tragicznej katastrofie kolejowej pod Szczekocinami jaka zdarzyła się 3 marca 2012 roku. Tragedia poruszyła całą Polskę. Nagłośniły ją i pokazały wszystkie możliwe media. Inaczej było - niestety - w 1954 roku. Wtedy, pod Sątopami, doszło do jeszcze większej katastrofy kolejowej. W dniu 17. stycznia 1954 roku tuż za stacją w Sątopach, w kierunku Korsz zderzył się pociąg pasażerski z towarowym. Zginęło wówczas kilkadziesiąt osób.

Naocznym świadkiem tej katastrofy był Pan Tadeusz Rząp, kolejarz pracujący i mieszkający w Sątopach. Na naszą prośbę rozmawiała z nim jego córka Elżbieta Mierzyńska - znana olsztyńska dziennikarka. Z relacji Pana Tadeusza wynika, że tragedia z 1954 była w swych rozmiarach "dwa razy większa" od tej w Szczekocinach. Nie tylko dlatego, że zginęło wówczas około dwa razy więcej pasażerów pociągu osobowego.

Zgodnie z opowieścią Tadeusza Rząpa - do zdarzenia doszło tuż za stacją Sątopy-Samulewo, w kierunku Korsz. Doszło tam do czołowego zderzenia pociągu towarowego jadącego od Olsztyna z pociągiem pospiesznym jadącym od Korsz, relacji Białystok-Wrocław. Pociąg towarowy transportował 1900 ton węgla.

Pociąg pospieszny nie zatrzymywał się w Sątopach, a tym samym jechał ze znaczną prędkością. Pociąg towarowy miał awarię hamulców. Mogły zamarznąć, bo panował wtedy siarczysty mróż. Ponieważ szlak kolejowy od Górowa do Sątop jest pochylowy w stronę Sątop, pociąg towarowy bez hamulców rozwinął również znaczną i nadmierną prędkość.

Pociąg ten, jadący ze zbyt dużą prędkością, zderzył się z pospiesznym, jadącym do Wrocławia. Wówczas od Sątop do Korsz prowadziło tylko jedno torowisko, a nie jak jest obecnie - dwa. Na miejscu zginęło wiele osób, ale jeszcze bardziej tragiczne było to, co stało sie później.

Huk i hałas postawił na nogi mieszkańców Sątop, którzy usiłowali pomóc rannym, ciężko rannym. Mieszkańcy używali wózków ręcznych do przewożenia rannych do swych własnych mieszkań i do cieplejszych miejsc, aby nie uchronić ich przed zamarznięciem. W wielu przypadkach to się, niestety, nie udało i ci, którzy mogli przeżyć katastrofę, zmarli z wychłodzenia.

Na miejscu pojawiła sie tylko jedna karetka pogotowia, która dotarła bardzo późno, z uwagi na zaspy śnieżne. Zespół karetki mógł udzielić pomocy i odwieźć do szpitala zaledwie jedną, lub dwie osoby, gdy tymczasem takiej pomocy potrzebowały dziesiątki rannych.

W roku 1954 nie było oczywiście śmigłowców ratowniczych, systemu ratowniczego, wielu karetek, czy lekarzy. W związku z tym rozmiary tragedii pod Sątopami olbrzymie. Ludzie umierali nie tylko dlatego, że doszło do katastrofy, ale też dlatego, że nikt nie potrafił udzielić im pomocy.

Rozmowę z Tadeuszem Rząpem opublikuje wkrótce "Gazeta Olsztyńska". Telefonowaliśmy dziś do niego, ale właśnie był umówiony z dziennikarką na rozmowę. Tak więc nie tylko ja zainteresowałem się tematem tej katastrofy. Jak mi wiadomo, zainteresowane nią sa też inne media, a w tym elektroniczne. Nie znaczy to, że sprawą już sie zajmował nie będę. Nadal poszukujemy osób, które mają wiedzę na ten temat.

06.03.2012 - KATASTROFA Z 1954 R. WE WSPOMNIENIACH PASAŻERA POCIĄGU POSPIESZNEGO

- Pociąg pospieszny o którym pan napisał, zatrzymywał się na stacji w Sterławkach Wielkich - opowiedział nam Klaus Holz - wówczas mieszkaniec tej wsi, dziś mieszkający w Kolonii w Niemczech.

- Razem z kolegą Zygfrydem Dreyerem wsiedliśmy tam do perwszego wagonu za lokomotywą. Razem z nami, na wycieczkę do Warszawy organizowaną przez Gminną Spółdzielnię "Samopomoc Chłopska" jechało dużo - kilkanaście, a może i ponad 20 - osób. Pierwszy wagon był tak przepełniony, że razem z kolegą wysiedliśmy z niego, gdy pociąg już ruszał. Szybko przebiegliśmy po peronie i wsiedliśmy do wagonu trzeciego od lokomotywy. W czasie tej "przesiadki" zawiadowca klepnął mnie "lizakiem" po plecach wykrzykując: "K..wa! Nie róbcie tak!"

- W tym trzecim wagonie też było bardzo dużo ludzi, tak że obaj staliśmy na korytarzu. Jakies 300-400 metrów przed Sątopami usłyszeliśmy huk, ogromny hałas i polecieliśmy wszyscy do przodu tym korytarzem. Mnie i Zygfrydowi nic sie nie stało. Miałem tylko podarte ubranie na sobie - opowiadał Klaus Holz.

- Jak się pozbierałem to wydostałem się z wagonu. Zygfryd też. Jemu też nic sie nie stało poza paroma siniakami. Widok był straszny. Zwłoki wisiały np. przewieszone przez okna wagonów. Ktoś kazał nam iść na stację w Sątopach i poszliśmy. Stąd wiem, że było to blisko, jak mówiłem - 300-400 metrów. Na stacji było już dużo ludzi z tego pociągu, tych którzy mogli chodzić. Pamiętam, że dawano nam tam gorącą herbatę, bo był wtedy bardzo silny mróz, ale nie wiem, czy to mieszkańcy Sątop, czy pracownicy dworca nam ją dawali.

- Po upływie kilku godzin ktoś powiedział nam, żeby iść na miejsce wypadku, bo za tym naszym, wykolejonym pociągiem podstawiono inny, który zawiezie nas spowrotem. Poszliśmy tam. Przy miejscu katastrofy byli już żołnierze. Widok był okropny. Bardzo dużo ciał zabitych, niektórzy byli zmasakrowani. Lokomotywa stała jakby skosem w górę, tak jakby jej przód uniósł się w powietrze i opierała się o dach zgniecionego wagonu.

Wokół leżało bardzo dużo ciał. Myślę, że było ich co najmniej 50, jeśli nie więcej - mówił Klaus Holz.

- Podstawionym pociągiem wróciliśmy do Sterławek. Gdy wszedłem do domu zaskoczyłem wszystkich. Chwilę wcześniej rodzice i rodzeństwo mówili do siebie, że "Klaus pewnie już dojeżdża do Warszawy". Opowiedziałem o katastrofie. Wszyscy w domu płakali, i z radości, że przeżyliśmy z Zygfrydem, i ze smutku, że to się w ogóle stało. Pamiętam, że moja mama wciąż, ze łzami w oczach powtarzała: "taki wypadek, taki wypadek, taki wypadek..."

Dzień później Gerda Holz - siostra Klausa, wraz z matką pojechały do Kętrzyna w zwykłych codziennych sprawach. - Ktoś w sklepie, czy na rynku powiedział do nas, że możemy zobaczyć trupy tych ludzi, co zginęli w tym wypadku - mówiła Pani Gerda. Zaprowadził nas do jednego z budynków i tam przez szparę można było zobaczyć całe rzędy ciał poukładanych na podłodze. Człowiek młody jest jednak głupi - wtrąca Pani Gerda. - Nie mam pojęcia, po co było mi oglądać te ciała, ale ciekawska ponad miarę, poszłam tam.

- O tym wypadku bardzo długo rozmawiano w Sterławkach, gdzie mieszkaliśmy, ale i w Kętrzynie oraz w Reszlu. Z opowiadań męża, który mieszkał w Bisztynku wiem, że on o tej katastrofie nie widział. Dowiedział sie o tym jak poznał swego przyszłego szwagra, czyli Klausa, ale to było jeszcze kilka lat później.

- Z tego co pamiętam to informacji o tej katastrofie nie było w żadnej ówczesnej gazecie, ale mogę się mylić - zastrzega Klaus Holz. - Myśmy wówczas nie odbierali tego jako ukrywanie faktów. O takich rzeczach gazety, po prostu, nie pisały - kończy opowieść pasażer pociagu, który uległ katastrofie w Sątopach w 1954 roku.

08.03.2012 - KATASTROFA Z 1954 R. ZDARZYŁA SIĘ KILKA DNI PÓŹNIEJ

Katastrofa kolejowa z 1954 roku, o której pisaliśmy wcześniej, wydarzyła się w dniu 26 stycznia 1954 r. o godzinie 22.50, a nie jak podawaliśmy 17 stycznia. "Nową" datę ustaliliśmy na podstawie dokumentów, a nie - jak wcześniej - wspomnień osób.

Wyjaśniając okoliczności katastrofy kolejowej w pobliżu stacji Sątopy-Samulewo, która wydarzyła się w styczniu 1954 roku opieraliśmy się - do tej pory - na wspomnieniach świadków, pośrednich świadków i najróżniejszych relacji osób. Wspomnienia te nie były na tyle precyzyjne, aby z całą pewnością ustalić datę tragedii. Udało się to dziś, ale już na podstawie "twardych dowodów", czyli dokumentów.

W aktach stanu cywilnego w Reszlu odnaleźliśmy dane dziesięciu ofiar tej katastrofy, które zginęły na miejscu. Wszystkie te osoby jako czas zgonu mają wpisane w aktach: godz. 22.50 dnia 26. stycznia 1954 roku, a miejsce zgonu: Sątopy-Samulewo. Zapisu w dokumentach dokonano dnia 28 stycznia 1954 roku.

Osoby, o których piszemy mieszkały m.in. w miejscowościach Kozin koło Rynu, Białystok, Niemierz k. Kołobrzegu, Olsztyn, Szczecinek, Elbląg, Koryciny k. Giżycka...

W rozmowie z pracownicą USC w Reszlu ustaliliśmy, że dokumenty wskazują na znacznie większa ilość ofiar tej katastrofy, ale ich zgony następowały w kolejnych dniach. Dowiedzieliśmy się też, że dane takich osób mogą znajdować się także w USC w innych miejscowościach do których dowożono rannych. Może to być Kętrzyn i Biskupiec.

Od autora: Sprawę będziemy nadal badać, a dzisiejsza publikacja służy jedynie upublicznieniu prawdziwej daty tragedii, która wydarzyła się pod Sątopami. Kolejna publikacja nastąpi dopiero po zebraniu wszystkich możliwych informacji na ten temat. To z pewnością potrwa, co najmniej kilka tygodni.


Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu. Przedstawia parowóz wywrócony w katastrofie z 1941 roku pod Poznaniem. Fot. ze zbiorów Jadwigi Pukaczewskiej

  Andrzej Grabowski - 05.03.2012 r.

Copyright: www.bisztynek24.pl 2012