Kazimierz Kempiński z Bisztynka od dziesiątków lat naprawia akordeony, choć nikt go tego nie uczył. Do wszystkiego doszedł sam. - Zawiozłem kiedyś swój akordeon do fachowca do Olsztyna, ale kiedy później nie zajechałem, ten był pijany. Zabrałem więc instrument i sam go naprawiłem - mówi pan Kazimierz.
O zajęciu pana Kazimierza dowiedzieliśmy się będąc u... rymarza w Bartoszycach. Naprawiacz akordeonów skromnie mówi, że nie ma o czym pisać, ale my, a popierają nas jego żona Wiesława i córka Justyna, jesteśmy odmiennego zdania. Tak rozpoczynamy rozmowę o trwającej już kilkadziesiąt lat pasji.
Rozróżnić 700 dźwięków Siedzimy sobie w mieszkaniu pana Kazimierza, a ten zaczyna wspominać.
- Pierwszy akordeon, a właściwie taką "dwurzędówkę", kupił mi gdzieś ojciec i na niej nauczyłem się grać. Byłem dzieciakiem... - Panie Kazimierzu, ale ja nie wiem, co to jest "dwurzędówka"! - przerywam.
- To taka "guzikówka", ruska. Tego nie można nazwać akordeonem, to raczej harmonia. Dopiero potem ojciec kupił mi polską Muzę, prawdziwy akordeon. Miałem wówczas 15 lat - ciągnie opowieść nasz bohater. - Jak to chłopak, ciekawski byłem i musiałem zajrzeć do środka, co tam jest. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, z czego składa się akordeon... - I pewnie go pan popsuł? - przerywam. - Jeszcze nie, ale potem się zdarzało - śmieje się pan Kazimierz. Proszę sobie wyobrazić, że niektóre akordeony mają ponad siedemset stroików, a jak naprawia się i stroi instrument, trzeba każdego dotknąć i sprawdzić. - Niech mi pan nie mówi, że rozróżni pan siedemset dźwieków?! - nie dowierzam. - Teraz już się nie wsłuchuję, bo mam elektroniczny przyrząd do mierzenia częstotliwości, ale jak się stroi akordeon, to trzeba sprawdzić każdy ze stroików. Nie tylko jego dźwięk, ale i szczelność, stan blaszek, skórek i tak dalej - wyjaśnia pan Kazimierz.
"Świnią nie jestem" Pytamy, kto nauczył go naprawiać akordeony. - Z początku oczywiście nie wiedziałem jak to się robi, bo to jest tajemnica i nie każdy powe lub pokaże. Mnie też tego nikt nie pokazał - mówi pan Kazimierz.
- Mój instrument popsuł się, więc zawiozłem go do Olsztyna, na Stare Miasto, do fachowca. Kiedy jednak nie zajechałem, ten był pijany. Jeździłem co tydzień dowiadywać się, czy już naprawił mój akordeon. W czwartym tygodniu powiedział, że naprawił i daje mi Welmeistera. Żebym był świnią to bym go wziął, ale powiedziałem, że to nie mój. Moja Muza stała obok. Coś tam w niej pogrzbał i mówi, że więcej już sie nie da zrobić. Zabrałem i naprawiłem sam. Jestem więc samoukiem, nikt mi tej wiedzy nie przekazywał. Powoli zdobywałem doświadczenie na "żywych organizmach".
Żona wygoniła mża do kotłowni W naszą rozmowę włącza się żona Wiesława.
- Niech pan napisze, że mąż najpierw grał na akordeonie i to po weselach. Tak go poznałam i wyszłam za jego muzykę, za muzykanta - śmieje się.
Pan Kazimierz skromnie potakuje przyznając, że w tamtych czasach był popularny, jak zresztą wielu muzykantów. Dziewczęta lgnęły do kapel grających po weselach i zabawach.
-A gdzie pan naprawia te instrumenty, bo w mieszkaniu ich nie widać? - W kotłowni - w zastępstwie męża odpowiada pani Wiesława. - Tam sobie urządził warsztat. - Wygoniła pani męża do kotłowni?! - Nie dałoby się wytrzymać gdyby to robił w mieszkaniu. Trzeba topić wosk, w czasie naprawy i to śmierdzi. Hałasuje jak stroi. Byłoby to nie do wytrzymania, więc go wygoniłam, ale niedaleko, tylko za ścianę - śmieje się kobieta. - A do czego wosk jest potrzbny w akordeonie? - Do uszczelniania stroików. Pokażę panu - pan Kazimierz wstaje i rusza w kierunku swojego warszatu.
ABC stroiciela akordeonów Idziemy do kotłowni, gdzie na regale leżą akordeony, zestawy narzędzi, pudełka oznaczone cyframi, a na stołach znajdują się fragmenty obudowy akordeonu i jakieś rzeczy, których przeznaczenia nie jesteśmy w stanie odgadnąć.
- To zestaw stroików juz po naprawie - mówi stroiciel, pokazując drewnianą ramkę z szeregiem metalowych prostokątów. - Każdy stroik ma po dwie cienkie blaszki, od dołu i od góry, uszczelniającą skórkę, jest wklejony do tej drewnianej obudowy i uszczelniony woskiem. Dlatego, że używa się skóry do naprawy, byłem u rymarza w Bartoszycach i dlatego się pan o mnie dowiedział - śmieje się.
- Każdy z tych stroików został sprawdzony i nastrojony na stole ze specjalnym przyrządem, który sam wykonałem. Tu przykłada się stroik, poruszamy miechem od dołu, wtedy wydaje dźwięk, który przechwytuje miernik elektroniczny i wiem, czy dźwięczy prawidłowo, czy muszę go poprawić - opowiada o swej pracy pan Kazmierz.
Instrument za 50 złotych Dla mnie to i tak "czarna magia". Pytamy o akordeony leżące na półkach. Pan Kazmimierz bierze jeden z nich.
- Ten kupiłem za 50 złotych w Czerwonce koło Biskupca. Był w złomowym stanie. Najpierw chciałem go wykorzystać na części, ale zobaczyłem, że to Hohner i że w środku ma wszystko. Naprawiałem go ze cztery miesiące. Uzupełniłem okleinę miecha i okucia, nastroiłem i dzis mi służy do grania bo ciągle gram. Lubie to, to moja pasja, choć mam 74 lata. Co będę siedział w domu nic nie robiąc - śmieje się nasz rozmówca.
Z naiwnością kompletnego laika pytam, czy Hohner to lepszy akordeon od Welmeistera. Pan Kazmierz odpowiada, że to instrument z górnej półki i znacznie lepszy. Wymienia nieznaną mi marke jeszcze lepszych akordeonów, włoskich. Wspomina warszawiaka, który dał mu do naprawy profesjonalny akordeon wart na pewno z 5 tysięcy złotych. Zaledwie dwa stroiki dawały fałszywe dźwięki.
Chyba jestem już jedyny Najczęściej trafiają do niego akordeony z okolicy. Niektóre w tragicznym stanie. Pani Wiesława podziwia męża, bo potrafi rozłożyć akordeon na śrubki, blaszki, drewienka, skórki i potem to wszystko złożyć.
- Skąd właściciele akordeonów wiedzą, że w Bisztynku jest stroiciel? - pytam. - Samo się roznosi. Naprawiam je już wiele lat i miałem wielu klientów - pan Kazmierz wymienia tu kilka nazwisk osób znanych w Bisztynku z gry na tym instrumencie.
- Jeden powie drugiemu i tak się dowiadują, a córka ogłosiła mnie tez w Internecie. Teraz trafiają do mnie akordeony z całej Polski. Nie wiem, czy w naszym regionie jeszcze ktos inny tym się zajmuje. Podobno był ktoś taki w Kętrzynie, ale kiedyś po jego naprawie akordeon trafił do mnie do poprawki. Teraz chyba jestem już jedyny.
W tekście opublikowanym w papierowym wydaniu "Gońca Bartoszyckiego" omyłkowo podałem, że żona pana Kazimierza ma na imię Teresa. Żona pana Kazmierza ma oczywiście na imię - Wiesława. Za pomyłkę spowodowaną prawdopodobnie nie dość prawidłowym funkcjonowaniem mego centralnego ośrodka nerwowego, serdecznie przepraszam.