Wyszedłem sobie na spacer w celu wykonania kilku zdjęć ośnieżonego Bisztynka, krótko przed zachodem słońca. Zdjęcia zrobiłem. Wracając spotkałem Panią spacerującą z pieskiem. Szła kilka metrów przede mną.
- Co pan za głupoty pisze o moim mężu? - zapytała wyraźnie wnerwiona moim widokiem. - Niech pan napisze lepiej o tych szubienicach, które wiszą tu nie wiadomo dla kogo! Skonsternowany pomyślałem, że ktoś komuś grozi, albo wymalował grafitti z rysunkiem tego urządzenia katowskiego. Pani wskazała jednak na świąteczne ozdoby - lampki wiszące przy placu Wolności. Jeszcze nie świeciły. Rzeczywiście! Są poskręcane w liczne pętle! Przez mózg przeleciało mi, że to spisek jakiś, albo krecia robota facetów, którzy je pracowicie zawieszali. Specjalnie porobili pętle! No i dla kogo są przeznaczone?
A właśnie... mózg. Usłyszałem od spacerowiczki, że chyba mi go alkohol wyżarł. Może i tak - pomyślałem. Ale czym pomyślałem, skoro mi go wyżarł? Zdaniem pani z pieskiem wyżarł mi (alkohol nie piesek), bo zamiast pisać głupoty, nie napisałem o "Marysieńce" sprzedanej za marne pieniądze przez niejakiego Jana Wójcika. Natomiast teren w Bisztynku, pewnemu przedsiębiorcy tenże Wójcik sprzedał za pieniądze straszne. Z pewną taką.. nieśmiałością odezwałem się przypominając, że akurat o "Marysieńce" pisałem kilkakrotnie. Na nic taki argument. Pani odeszła (z pieskiem) mówiąc jeszcze coś niezrozumiałego o moim układzie ze wspominanym już Wójcikiem.
Wróciłem na plac Wolności. Napisz o szubienicach! - powiedziałem sam do siebie. (Gadam sam do siebie, czyli mi jednak wyżarło.)
Zrobiłem zdjęcie i piszę o tych szubienicach. No bo trzeba napisać wreszcie coś, co zdaniem spacerującej głupotą nie jest. No i Wójcikowi zdecydowanie zaszkodzi, a o to chodzi. Dziękuję za temat :-)
Andrzej Grabowski - 27.12.2008 r.
|