Młodzi adepci dziennikarstwa przeprowadzili wywiad z księdem Sławomirem Brewczyńskim - wikariuszem Parafii Św. Macieja Apostoła i Najdroższej Krwi Pana Jezusa w Bisztynku. Oto przeprowadzona przez nich rozmowa.
- Szczęść Boże.
- Szczęść Boże, witam was kochani.
- Na początek zapytajmy gdzie się Ksiądz urodził i gdzie mieszkał w dzieciństwie?
- Urodziłem się w Braniewie w szpitalu, ale pochodzę z Fromborka. Tam swoje dzieciństwo spędziłem, w tym niewielkim miasteczku, troszeczkę podobnym jeśli chodzi o liczebność do Bisztynka, no bo liczy 2615 mieszkańców. Leży nad Zalewem Wiślanym na północy Warmii.
- Jak się Księdzu kojarzą czasy szkolne? Jaki przedmiot był Księdza ulubionym?
- Moim ulubionym przedmiotem w szkole podstawowej i później w liceum była historia. To był chyba najciekawszy przedmiot związany z odkrywaniem jakichś ciekawych wyadzreń i historii. To zawsze fascynowało, zawsze można było w starych rzeczach odkryć coś nowego, niesamowitego, poznawać coś co do tej pory było nieznane dla nas. Historię - może też ze wzglęgu na wspaniałych nauczycieli - bardzo sobie cenię. Jeszcze może uzupełnię, bo pytanie było jak mi sie kojarzą czasy szkolne. Kojarzą mi się przyjemnie. Zarówno szkoła podstawowa, jak i później liceum. To był taki piękny, beztroski czas, kiedy człowiek miał czas na różne głupoty i różne fajne rzeczy.
- Właśnie. Co robiło się w tamtych czasach po lekcjach? - Hmmm... Co się robiło po lekcjach? To trudno powiedzieć. To zależy. W podstawówce myśmy na każdej przerwie i po każdej lekcji oraz po lekcjach w ogóle, grali w piłkę. Czasem nawet połowę lekcji przegraliśmy w piłkę. Zanim przychodziliśmy to np. było już 10 minut spóźnienia. Mieliśmy taką małą zieloną piłeczkę do tenisa ziemnego i nią graliśmy na placu przed szkołą. Natomiast w lceum po lekcjach zostawaliśmy na jakieś kółka historyczne, czy informatyczne. Często włóczyliśmy sie po mieście na zakupy, czy na zwiedzanie, czy po to tylko by sobie gdzieś posiedzieć. A potem powroty do domu, bo ja dojeżdżałem do szkoły 30 kilometrów. Te powroty autobusem też były ciekawe. Mieliśmy taką stałą ekipę ludzi z różnych miast, miasteczek i wsi. Zawsze spotykaliśmy się w autobusie i wspólnie jechaliśmy...
- Skąd wzięła się decyzja o zostaniu kapłanem i kiedy?
- Ta decyzja jakoś tam pojawiała się wcześniej i później. Pierwszy raz takie myśli były w czwartej, czy piątej klasie podstawówki. Człowiek tak myślał, że będę księdzem - to jeszcze były te czasy, kiedy człowiek więcej czasu spędzał z rówieśnikami, czy rówieśniczkami i chciał być księdzem, bo to wydawało się czymś ciekawym. Tak naprawdę to dopiero w liceum człowiek odkrył swoje powołanie, swoje miejsce i zaczął o tym myśleć tak bardzo konkretnie.
- A bał się Ksiądz przed pierwszą Mszą świętą? - Generalnie nie. Przed pierwszą Mszą świętą się nie bałem, tak bardzo spokojnie do tego podchodziłem, może dlatego, że zjechało się bardzo dużo moich przyjaciół, gości, zza granicy przyjaciele, rodzina. Byłem otoczony przez wspaniałych ludzi, tak że przeżywałem to z wielką radością, a nie strachem.
- Były jakieś wpadki podczas Księdza Mszy świętych? Jakie Ksiądz najlepiej zapamiętał?
- O, było dużo wpadek, ale pozwólcie, że to zostawię dla sibie, te wpadki. Były ciekawe wpadki, ale nie to jest najważniejsze. Ja bardzo sobie cenię to, gdy odprawia mi się Mszę świętą tak bardzo lekko i mam taki kontakt z ludźmi, którzy przychodzą. Rzeczywiście widzę wtedy, że tworzymy wspólnotę przy jednym ołtarzu eucharystycznym, przy Chrystusie zgromadzoną. Taka Msza święta rzeczywiście daje mi najwięcej satysfakcji i radości.
- W jakich Ksiądz był parafiach i gdzie Ksiądz się najlepiej czuł? - Pracowałem tylko w jednej parafii przed Bisztynkiem. W Kętrzynie w Świętej Katarzynie. Czułem się tam wspaniale, bardzo dobrze. Do tej pory z przyjemnością tam się pojawiam, ale to jest jakiś etap, który decyzją Księdza Biskupa się zakończył i teraz przyszło mi pracować w Bisztynku. Są nowi ludzie, nowe wyzwania. Mówi się, że pierwsza parafia dla księdza to taka pierwsza miłość i to też tak jest, że rzeczywiście do Kętrzyna sentyment pozostaje.
- Woli Ksiądz pracować z dziećmi, czy z młodzieżą? - Najbardziej lubię... emerytów. To jest moja ulubiona grupa dlatego, że są najwdzięczniejszymi słuchaczami. Emeryci - średnia wieku 70, 80 lat - to jest najbardziej przyjemna grupa z która się pracuje, ale ja generalnie lubie wszystkie grupy. Oczywiście - poza emerytami - bardzo lubię młodzież, bardzo lubię dzieci, takie szkraby, maluchy, chociażby z naszej scholki parafialnej. To jest dla mnie duża przyjemność. Jest to w jakiś sposób też satysfakcja, jakieś odczuwanie ojcostwa. To, że ja ojcem fizycznie nie będę, ale mogę być ojcem duchowo, poprzez to, że jestem ojcem duchowym tych dzieci.
- Czy w każdej parafii prowadził Ksiądz Oazę? - Nie, nie w każdej parafii prowadziłem Oazę. To jest dopiero moja druga parafia, więc do "wszystkich" jest rochę daleko :-). W Kętrzynie był trochę problem. Mój sąsiad, z sąsiedniej parafii pracujący u księdza Majewskiego, ksiądz Adrian Bieniasz, jak dobry odkurzacz ściągał młodzież z całego miasta do siebie. Myśmy tak wspierali go, podsyłali mu młodzież. On był odpowiedzialny za grupę oazową. Ja się zajmowałem, w mojej parafii, właśnie taką grupą emerytów - III Zakonem św. Franciszka. Miałem grupę lektorów i miałem też jeszcze trochę innych obowiązków w parafii, tak że oazy tam nie prowadziłem generalnie, a pomagałem "z doskoku". Tu - można powiedzieć - pierwszy raz człowiek prowadzi w parafii wspólnotę. Z oazą miałem do czynienia poprzez wakacje, rekolekcje na które jeżdżę już od 96 roku oraz mam do czynienia poprzez moją rodzinną parafię, gdzie należałem do wspólnoty oazowej.
- Jak bardzo lubi Ksiądz pracować z innymi ludźmi? - Bardzo :-) Bardzo lubie pracować z innymi ludźmi. Zresztą mi się wydaje, że jestem człowiekiem kontaktowym i to mi sprawia największą satysfakcję. Widzę, że mogę dawać jakieś wartości, moge dawać radość, mogę być dobry dla innych.
- Dziękujemy. Miejmy nadzieję, że Ksiądz jeszcze dlugo pozostanie w naszej parafii.
Rozmawiali: Marta Michałowska i Artur Grabowski - 10.11.2008 r.
|