Pielgrzymkę-wycieczkę autokarową na Litwę, do Wilna Trok i Mariampola zorganizowały koła różańcowe z parafii w Bisztynku i ks. proboszcz Janusz Rybczyński. Pojechało na nią ponad 50 osób w tym ja i to co poniżej przeczytacie jest moją osobistą relacją z tego wyjazdu.
Tuż przed wyjazdem na wycieczkę-pielgrzymkę na Litwę, do Wilna Trok i Mariampola , pomyślałem, że przyjmę ją pewnie bez emocji. Na zimno. Jest oczywiste, że warto odwiedzać kraje sąsiednie i dalekie, bo człowiek z natury ciekawy jest. Myślałem zatem, że na chłodno pooglądam sobie to co w Wilnie jest tak jak i w Trokach a na koniec odwiedzimy znajomego księdza Sławka w Mariampolu i tyle. Pomyliłem się okrutnie.
Pielgrzymka rozpoczęła się mszą świętą w kościele w Bisztynku. Zapakowaliśmy się do autokaru i w 51 osób z parafii w Bisztynku, Sułowie, Sątopach wyruszyliśmy. Obiad w karczmie za Sejnami. Parę odpoczynków po drodze. Gdy jednak przekroczyliśmy granicę z Litwą i zauważyłem samotne drewniane domki wśród pagórków porośniętych drzewami iw jesiennej kolorowej okrywie poczułem się nieswojo. Nie mam pojęcia co się we mnie pootwierało. Czy jakieś wspomnienia dziadka mego i babci, które chętnie przekazywali wnukom? To jakieś dawno uśpione sentymenty? - Ale jakie sentymenty, skoro po raz pierwszy w życiu byłem na Litwie - zadawałem sobie pytania. Już po drodze do Wilna zrozumiałem, że bez emocji tej pielgrzymki nie da się przeżyć.
W Wilnie przywitaliśmy czekająca na nas "przy kominach" (tradycyjne miejsce spotkań z przewodnikami przy olbrzymiej elektrociepłowni) przewodniczkę Barbarę Ogonowską. Gdy z charakterystycznym wileńskim zaśpiewem zaczęła opowiadać o mieście te zadziwiające, sentymentalne uczucia uderzyły we mnie ze zwielokrotnioną siłą. Z dzieciństwa pamiętam przecież ów charakterystyczny zaśpiew, tę miękkość wileńskiej polszczyzny, to charakterystyczne Ł i wreszcie kresowy dowcip, dystans do siebie i humor. Tak! Identycznie mówiła moja babcia i dziadek oraz ich najstarsza córka. Gdy wspominali wsie w których mieli sąsiadów również mówili z humorem - tak jak pani Basia przewodniczka - że to wszystko "kręci kiszki", czyli Graużyszki, Brazgaliszki, Jowaryszki, Szypliszki itd.
Pomyślałem sobie, że wśród tych drewnianych domków, w lasach w 33% pokrywających dzisiejszą Litwę, na tych pagórkach, około 1918 roku wędrował mój dziadek z wojskiem do którego właśnie wtedy poszedł i przyszło mu walczyć z o tę Litwę a potem bronić Polski przed ideologią sowiecką w 1920 roku.
Ciekawe jednak czy miał tyle czasu w tej wojaczce, aby choć na chwilę wejść do któregoś z 29 kościołów wileńskich z których 22 są czynne i przepiękne. Myśmy mieli okazję wejść do katedry, do kościoła świętych Piotra i Pawła, cerkwi prawosławnej, cerkwi grekokatolickiej. Wszędzie za krótko, wszędzie z pośpiechem nakazującym wrócić tu za jakiś czas. To rzeczywiście magiczne miasto z jakąś przyciągającą, magnetyczną siłą. Wzgórze Trzech Krzyży (zwane z wileńska Trzykrzyskim) pozwala ogarnąć wzrokiem prawie całe Wilno. Gdy temu co widzę towarzyszy jeszcze śpiewna opowieść historyczna, z licznymi cytatami z polskiej literatury (ilu z nas potrafi zacytować jakikolwiek fragment z "Dziadów" Mickiewicza lub poematu "Wacław" tegoż autora?!) to bez emocji nie może się obyć.
Emocje towarzyszyły mi we wspomnianych już Jowaryszkach koło Trok, gdzie ugoszczeni zostaliśmy przez Krystynę i Andrzeja Sidorowiczów prowadzących polski dom noclegowy Zagroda. W danym budynku gospodarskim jest jadłodajnia z przepysznymi litewskimi pieczonymi pierogami i tradycyjnymi wędlinami. W budynku obok można wygodnie przenocować. Warto to miejsce poznać na www.zagroda.lt >>> i w rzeczywistości, przy najbliższej okazji.
Dziadek mój a znacznie później moja mama, która też na wileńszczyźnie się urodziła na pewno byli w Ostrej Bramie przy cudownym obrazie Batki Bożej Miłosierdzia. My też. Wcześnie rano (Litwini nie używają nazwy Ostra Brama tylko Brama Zaranna) i wyłącznie dla naszej grupy ks. Rybczyński odprawił tam mszę świętą, co traktuję jako coś zupełnie wyjątkowego i niepowtarzalnego. Wizyta w domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia nie była planowana, ale nasza przewodniczka przy Ostrej Bramie spotkała znajomą siostrę zakonną i natychmiast zostaliśmy tam zaproszeni. Warto było tam zajrzeć i posłuchać jednej z sióstr, która mówiła o rozmowach z Bogiem. Warto dowiedzieć się, że oryginał obrazu Jezusa Miłosiernego znajduje się w kaplicy w Wilnie, gdzie trwa nieustanna adoracja. Namalowany został według wskazówek św. Faustyny za jej życia. Ten, który my znamy w Polsce namalowany został już po śmierci świętej i wygląda nieco inaczej niż wileński oryginał. Warto na Rossie dowiedzieć się, że serce syna, czyli marszałka Józefa Piłsudskiego ułożono przy stopach jego matki i dlaczego. Warto było posuchać staruszki-poetki deklamującej swe wiersze przy grobie. Warto było zobaczyć polskie barwy na cmentarzy wojskowym i polskie nazwiska i twarze zmarłych na pomnikach groowych cmentarza.
Zdążyłem poznać jedynie niewielkie fragmenty Wilna. Choćby bazar, gdzie można nabyć wędliny wytwarzane starymi metodami o smaku niepowtarzalnym a znanym mi dzięki mojemu dziadkowi, który potrafił wytwarzać "kindziuczki" i wędzone na zimno szynki. Wszędzie można mówić po polsku i usłyszeć po polsku odpowiedź. W hali targowej można się też... targować.
Szkoda, że gdy "zabraliśmy już d...ę w Troki" nie spotkaliśmy tam Karaimów w tradycyjnych strojach. Nie dowiedziałem się dlaczego ich drewniane domy mają od szczytów zawsze po trzy okna, ale tego podobno już nie wie nikt. Mój podziw wzbudził trocki zamek zrekonstruowany w czasach radzieckich z zachowaniem konserwatorskiego kunsztu i ocalałych fragmentów średniowiecznych murów. Tym, którzy zżymają się, że to żaden zabytek tylko rekonstrukcja przypominam uprzejmie, że zamek w Malborku też jest zrekonstruowany.
I jeszcze zakup ciemnego chleba o niepowtarzalnym smaku wypieczonego w domu przez gospodynię w litewskim stroju ludowym. I jeszcze akordeonista grający "Pierwszą Brygadę" na moście do zamku na wyspie. I jeszcze restauracja z kibinami i cepelinami oraz kwasem chlebowym, którego nie uświadczysz w naszych sklepach. Ten który jest dostępny nie ma nic wspólnego z smakiem oryginału. I ponownie widoki wiejskiej Litwy ze skromnymi, najczęściej drewnianymi domkami i zabudowaniami gospodarskimi. Dopiero w Mariampolu domy są murowane i wyglądające na bogatsze. Tu odwiedziliśmy księdza Sławka Brewczyńskiego, który posługuje w pocerkiewnym kościele. Litwini zgromadzeni w kościele i oczekujący na mszę witali nas przyjaznymi uśmiechami. Ks. Sławek poczęstował nas sękaczami i długo opowiadał o pracy na Litwie, która bardzo mu się spodobała.
Nie dziwię mu się. Spędziłem tam dwa dni a już chce mi się wracać. Żeby zobaczyć więcej i więcej się dowiedzieć od pani Basi Ogonowskiej - prezes Klubu Przewodników Wileńskich z którą skontaktować się można pisząc pod adres: barogwilno@wp.pl lub telefonując "na komórkę" +370 680 52 618 lub stacjonarny +370 52 44 36 49. Trzeba tam wrócić żeby ponownie przypomnieć sobie smaki znane mi z dzieciństwa i dziadkowej wędzarni, gdzie często cichcem się zakradaliśmy, aby odkroić kawał dojrzewającej szynki lub polędwicy. No i trzeba będzie pojechać do Graużyszek, które obecnie są już na Białorusi, ale w dawnym powiecie oszmiańskim i województwie wileńskim.
Andrzej Grabowski - 13.10.2014 r.
|