Pójdę 16 listopada i oddam ważne głosy. Nie dlatego, że to "obywatelski obowiązek". Dlatego, żechce miec prawo do krytyki poczynań nowych radnych i nowego burmistrza. Jeśli nie zagłosuję to to prawo sobie sam odbieram a nikt nie lubi jak mu się odbiera jego prawa :-) Z drugiej strony - przez moją nieobecność w wyborach może "nie przejść" mój kandydat.
Polacy żyją zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Trudno nie zauważyć, że się zbliżają, bo media o nich trąbią drukując lub pokazując wyborcze materiały, spoty i wizerunki kandydatów, na słupach, drzewach, płotach, szopach i elewacjach budynków pojawiły się plakaty i banery, czasem rozmiarów ogromnych. Ulotki wyborcze leżą w sklepach i pojawiły się na schodach prowadzących do mego mieszkania.
Czasem ktoś z kandydatów napomknie, że na wybory trzeba iść. Częściej zachęca do udziału z prośbą o głos właśnie na niego.
A dlaczego właściwie trzeba na wybory iść? Bo to obowiązek obywatelski - jak mawiano kiedyś? Bo to prawo obywatelskie demokratycznego państwa? Bo wybory samorządowe to wybór tych najbliższych nam przedstawicieli? Pewnie to też, ale jakoś mnie te slogany nie przekonują. Jak się okazuje, nie przekonują też większości obywateli mających czynne prawo wyborcze.
Przed obecnymi wyborami przypomniałem sobie dane z wyborów samorządowych w 2010 roku. To łatwe, bo na Bisztynek24.pl są materiały z tamtego czasu. Frekwencja nie sięgnęła 45% więc większość uprawnionych wyboru spośród kandydatów nie dokonała. Zapewne w błędnym a nawet nieracjonalnym przekonaniu, że "mój głos się nie liczy", "nic się nie zmieni więc po co mam głosować".
A wystarczy pomyśleć, że w taki właśnie sposób może zachować się z 500 osób. Jeśli pomyślę inaczej będzie ich już 499 i nie będę w stadku tych, co im się zwyczajnie nie chce. To jest prawdziwy powód nie chodzenia na wybory! Nie chce się, czyli zwykłe prozaiczne lenistwo! A przecież w deklaracjach jesteśmy tacy aktywni! Tyle mamy do zaproponowania i do zrobienia tylko, że "oni" nam nie pozwalają, rzucają kłody pod nogi i są w ogóle "be".
Do zostania radnym miejskim w poprzedniej kadencji wystarczyło, w niektórych okręgach, zdobycie 55 głosów. Z kolei w innych okręgach nie wystarczyło np. 84. Przy uzyskaniu 100 głosów można było mieć pewność wyboru. Ludzie! Sto głosów!
W wyborach samorządowych w naszej gminie i mieście decydujący może być jeden głos. Oto teoretyczny, ale możliwy przykład:
Załóżmy przez chwilę, że szanse kandydatów są wyrównane a do wyborów pójdzie ta sama ilość uprawnionych, co 4 lata temu. Wszyscy kandydaci na burmistrza zdobyli wtedy łącznie 2409 głosów.
W niedzielę 16 listopada 2014 r. z kandydatów uzyskuje 603 głosy, drugi 603, trzeci 602 i czwarty 601. Kto przejdzie do II tury? Dwóch pierwszych a mój kandydat zdobywa miejsce III i nie przechodzi. Czy to mnie wkurzy jeśli nie pójdę na wybory? Czy wtedy mój WAŻNY głos miałby jakieś znaczenie?
Oto jedno z podsumowań wyborów w naszej gminie sprzed 4 lat >>>
Podobnymi liczbam można szafować jeszcze długo. Można założyć, że jeden z kandydatów na wyraźną przewagę a tylko dwóch ma szanse wyrównane i jeden odstaje od reszty. To tez się da wyliczyć i wykazać, że może być tak ich "mój" kandydat "nie przejdzie".
Wyliczanki mogą nie przekonac, bo to "teoria", "symulacja" lub po prostu pierdoły Grabwskiego. Jest jednak druga strona. Cztery lata temu napisała o tym Kama.
Przypomnijcie sobie >>>
Zwłaszcza jedno z wyrażonych przez nią życzeń przemawia do mnie najbardziej. Oto ono: "Życzę Nam większej wiary w siebie jako społeczeństwo, większej wiary w to, że oddolnie można zrobić o wiele więcej niż czasem zrobić może władza. Życzę też Nam większej frekwencji na kolejnych wyborach za 4 lata i mam nadzieję, że słowa krytyki pojawią się z ust TYLKO I WYŁĄCZNIE tych, którzy spełnili swój obywatelski obowiązek i jednak poszli do urn. Ci, którzy wzgardzili tym, jakże niezwykłym prawem, niech siedzą cicho - brzydko mówiąc - buzia w kubeł - kto nie pracuje niech też nie je..."
Jak bowiem mam krytykować władzę nowo wybraną jeśli nie poszedłem głosować na tę władzę, albo kontrkandydatów? A krytykować będę na pewno, bo nikt nie jest doskonały i na pewno znajdą się takie sytuacje w których krytykę będą musieli - panie i panowie - przełknąć. Utopijne zapewnienia, usiłujące przekonać mnie, że teraz już będzie idealnie nie są warte funta kłaków.
W związku z tym pójdę na wybory i dokonam wyboru. Oddam ważne głosy, bo interesuje mnie jak ważne głosy się oddaje. Nie tylko z punktu widzenia formalnego ale i znaczeniowego. To jest przecież WAŻNY głos. Ważny bo mój, osobisty!
A jak zagłosuję? To oczywiście tajemnica. Pewne jest tylko, że zagłosuję kierując się WŁASNYMI przekonaniami a nie zasłyszanymi opiniami składającymi się najczęściej z niepotwierdzonych lub niepotwierdzalnych plotek.
Zadziwia mnie ich ilość i usiłowanie przekonania mnie do zmiany zdania (którego nie zna nikt poza mną) poprzez zakulisowe namowy, zakamuflowane i najczęściej "między nami mówiąc" opinie. Skutek takich zabiegów jest odwrotny do zamiaru "namawiacza". Teg rodzaju postawę sugeruję uprzejmie także tym, kórzy to czytają. Nie słucham żony, kolegi, deklaratywnego pzyjaciela, brata, syna, ojca i dziadka. Zagłosuję tak jak JA chcę bo pozostawiam sobie prawo do krytyki władz, które już wkrótce podejmować będą ważne i mniej ważne decyzje o MOIM mieście i MOJEJ gminie!
Andrzej Grabowski - 11.11.2014 r.
|