Na dachu jednego z domów na Nowym Osiedlu w Bisztynku pracowali wczoraj: prawnik, elektronik i dwaj gimnazjaliści. Prace porządkowe na dole wykonywał profesor dr habilitowany i licealiści. Łączy ich harcerstwo. Służą w Szczepie "Watra" Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej w Zalesiu Górnym k. Warszawy.
Harcerze ZHR z Zalesia Górnego k. Warszawy przyjechali wczoraj rowerami do Bisztynka. Słyszeli z mediów o gradobiciu w Bisztynku. Dwudziestoosobowa drużyna "miała w nogach" kilkadziesiąt kilometrów, gdy zawitała do Bisztynka, ale widok zniszczonego dachu na parterowym domu na Nowym Osiedlu skłonił ich do udzielenia pomocy jego właścicielce.
Zaskoczonej mieszkance wytłumaczyli, że popracują za darmo i pomogą jej w usuwaniu skutków gradobicia. Ci, kórzy weszli na zniszczony dach wykonywali już podobne prace wcześniej mimo, że zawodowo zajmują się zupełnie innymi dziedzinami.
- Harcerze z naszego szczepu byli od poczatku lipca na obozie, nad jeziorem Tyrkło na Mazurach. Obóz już się skończył, ale częśc postanowiła pojechać jeszcze na rajd rowerowy przez Warmię, a poźniej do Gdyni, skąd pociągiem wrócimy do domu - mówił nam Grzegorz Nowik - druh i opiekun młodzieży, a poza urlopem - profesor pracujący w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.
- W czasie rajdu pokazuję młodzieży Warmię, tłumaczę jej wyjątkowość i odrębność od Mazur. Nie chcemy jej zwiedzać "po amerykańsku", czyli przejeżdżać tylko przez miasteczka. Zatrzymujemy się w nich i zwiedzamy. Poznajemy jej historię.
- Jesteśmy harcerzami więc nie mogliśmy pozostać obojętni na nieszczęście jakie spotkało Bisztynek. Zaraz po dojechaniu zauważyliśmy skutki gradobicia. Robi to przygnębiające wrażenie. Postanowiliśmy pomóc. U pani, która mieszka w parterowym domu uprzątnęliśmy gruz z dachu i podwórza oraz ogrodu. Przełożyliśmy też trochę dachówek. Podarowaliśmy jedną z naszych plandek i zabezpieczyliśmy nią pozbawiony dachówki fragment dachu - wyliczał Grzegorz Nowik.
- Dekarz, który będzie układał dachówki nie będzie już musiał sprzątać dachu. Trochę się na tym znam, bo swój dom budowalem własnym sumptem i musiałem się przy tym wielu rzeczy nauczyć - uśmiecha się prof. Nowik.
- Na dachu pracował prawnik, elektronik i dwaj gimnazjaliści. Mnie nie pozwolili wchodzić. Pomagałem na dole.
- Przy domu pracowało 20 osób, więc praca poszła błyskawicznie. W 2 godziny wykonaliśmy to, co mogliśmy zrobić - opowiadali umorusani harcerze.
Pot i pył harcerze zmyli z siebie na obozowisku urządzonym na placu za przedszkolem w Bisztynku. Stanęły tam namioty, rowery, zaczęła działać kuchnia. Każdy kto chciał, mógł skorzystać z ciepłej wody w przedszkolu. Wielu wolało jednak zimną wodę z węża ogrodowego. Zjedli przygotowaną samodzielnie kolację, w jednym z lokali obejrzeli uroczystość rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Londynie i poszli spać. Pobudkę mieli już o 7.00. Zwinęli obozowisko. Odwiedzili Diabelski Kamień, zatrzymali się na dawnym rynku i przy Bramie Lidzbarskiej, a potem, przez Sułowo pojechali w kierunku Lidzbarka Warmińskiego. Jeszcze dziś mają być w Ornecie. Później odwiedzą Braniewo i Frombork oraz rewitalizowaną właśnie starówkę w Elblągu.
A my dziękujemy bardzo za odwiedziny i pomoc! Zapraszamy ponownie!
Od autora: Nie wykonałem żadnego zdjęcia podczas prac na dachu, bo informacja o tym, że harcerze "najechali Bisztynek" dotarła do mnie juz po zakończeniu tych prac. Harcerze nie uprzedzali nikogo, że mają zamiar pomogać. Nie nagłośniali swego przyjazdu. Gdyby nie telefoniczna wadomość o ich pracy na dachu, która dotarła do mnie wieczorem, duża część Bisztynian nawet by o nich nie wiedziała. Cóż - to postawa harcerska. Niemodna, nienowoczesna, ale za to godna naśladowania i... warta propagowania.
Andrzej Grabowski - 28.07.2012 r.
|