Dwieście starych butelek zdobi ustawionych na specjalnych półkach zdobi ściany jednego z pokojów i kuchnię mieszkania Danuty Zwierzchlewskiej w Bisztynku. Na co dzień nauczycielka wychowania fizycznego w miejscowej podstawówce kolekcjonuje właśnie butelki. Pierwszą znalazła 20 lat temu.
Wystawa w pokoju syna
- Zbieram butelki od 20 lat, ale dopiero od niedawna w sposób bardziej intensywny - mówi Danuta Zwierzchlewskia. Wcześniej nie tworzyłam kolekcji tylko, po prostu, to co znalazłam przynosiłam do domu. Zwykle były to przedwojenne butelki po piwie lub winie, ale także po lekarstwach, czy kosmetykach. Przechowywałam je w piwnicy. Dopiero gdy mój syn wyprowadził się do swego mieszkania zrobiłam wystawę w jego pokoju. Teraz ten pokój jest przeznaczony wyłącznie na moją kolekcję.
Na półkach lśnią zielone, brązowe i białe butelki. Najczęściej z wytopionymi napisami określającymi firmę, miejscowość, czasem nazwisko właściciela lub logo. Jedna z nich jest wyjątkowa, bo wykonana z niebieskiego szkła. To rzadkość. Z napisów odczytujemy, że są to zamykane specjalnymi porcelankami butelki z browarów w Królewcu, Olsztynie, Gołdapii, Ostródzie, Elblągu, Kętrzynie, Berlinie, dzisiejszym Czerniachowsku (Insterburg) i oczywiście Bisztynku. Niektóre nie pochodzą od producentów, ale z konkretnych restauracji gdzie je napełniano. Na buteleczkach miniaturowych czytamy, że zawierały chininę lub wodę kolońską.
Najcenniejsza jest z Bartoszyc
- Najcenniejsza w moim zbiorze jest butelka z wytwórni wody sodowej w Bartoszycach. Zachowała się w idealnym stanie. Jest po prostu piękna - mówi Danuta Zwierzchlewska.
Wykonana z białego szkła z charakterystycznym, zamknięciem z drutu i porcelanki uszczelnionej gumą. Takie zamknięcie czasem stosuje się do dziś. Jest doskonale znane wielbicielom oranżady z lat 60-tych i 70-tych. Wytwórnia w Bartoszycach należała do Artura Mantau - czytamy ze szklanych napisów.
- Tak naprawdę wszystkie butelki są dla mnie równie cenne. Myję je co jakiś czas i zawsze wtedy drżę o każdą z nich. Obawiam się, aby jej nie stłuc. Byłoby mi trudno się pogodzić z takim nieszczęściem. Oczywiście jest kilka egzemplarzy specjalnie traktowanych. Ta z Bartoszyc i kolejna, zielona po piwie. Trochę krzywa. Ktoś wykonał ją niezbyt uważnie, ale przez to jest wyjątkowa.
Kobieta z orczykami
- Zbieram te butelki ze względu na ich niepowtarzalne piękno i fakt, że ktoś musiał włożyć wiele pracy w ich produkcję. Dziś takie butelki wykonuje się niezwykle rzadko. Kiedyś była to norma. Jest mi żal, gdy znajdę butelkę potłuczoną. Mam wrażenie, że ktoś zniweczył pracę tych ludzi, którzy ją wykonali. Moje butelki pochodzą najczęściej z browarów i zakładów lub restauracji, których dziś już nie ma. Zbierając je próbuję zachować wspomnienie o tych miejscach - mówi kolekcjonerka
- Moi najbliżsi patrzyli na moją pasję z przymróżeniem oka, traktując ją jak nieszkodliwą manię. Dziś już nie mają nic przeciwko temu, że moje butelki zajmują przestrzeń domową - uśmiecha się Danuta Zwierzchlewska.
| |
- Każda z butelek, którą uda mi się kupić lub znaleźć będzie miała u mnie swoje miejsce. Tak - kupuję je. Zwykle od osób, którym są niepotrzebne. Wkrótce moja kolekcja zwiększy się o około 50 już nabytych buteleczek, których na razie nie przywiozłam jeszcze do domu. Nie mogę się ich doczekać. Nie kupuję przez internet, nie zamieniam się z innymi kolekcjonerami. Chyba bym nie mogła. Każda z moich butelek ma swoją historię. Wiem gdzie leżała, kto ją miał. Czasem próbuję odtworzyć jej historię, dowiedzieć się jak trafiła do piwnicy czy na strych. To jakiś sentyment do starych rzeczy - mówi Danuta Zwierzchlewska.
- Butelki to pewne motto mojej kolekcji. Jej trzon. Nie mogę jednak przejść obojętnie obok innych staroci. Dlatego w pokoju wiszą na ścianie stare orczyki od zaprzęgów konnych. Mam stare cynowe miski, porcelanowy pojemnik na pieczywo, wieszak na klucze z jednego z bisztyneckich sklepów, ozdobny cynowy kieliszek do wódki, przedwojenny stoik wecka. Gdy niosłam do domu te orczyki, które pewnie poszłyby na opał, ludzie żartowali ze mnie. "Danka! Po co targasz to drewno" - mówili. A ja nie mogłabym ich wyrzucić. To ręczna ciesielska i kowalska robota konkretnego człowieka. To pamiątka po tym człowieku choćby i anonimowym - mówi pasjonatka. - Trzeba to zachować!
Andrzej Grabowski - 24.03.2009 r.
|